Turystyka

Jacek Hreczański: Po prostu wsiadłem na rower i pojechałem

Jacek Hreczański: Po prostu wsiadłem na rower i pojechałem
Jacek Hreczański wsiadł na rower i w 46 dni przejechał ponad 3700 km z Myślenic do Santiago de Compostela.

„Każda osoba z którą rozmawiam na miejscu gratuluje mi wyczynu, czyli przejechaniu tej trasy na rowerze. A ja uważam, że po prostu usiadłem na rower i pojechałem. Każdy z nas który dotarł do wymarzonego miejsca, pokonał niemniej trudną drogę niż ja”

 

Jak mówi Jacek Hreczański, każda wyprawa rozpoczyna się w głowie. Czasem pomyślimy, że fajnie byłoby coś zrobić, ale kolejna myśl powstrzymuje nas przed działaniem, a wystarczy się zdecydować. W ten sposób wsiadł na rower i tak w 46 dni przejechał ponad 3700 km z Myślenic do Santiago de Compostela.

W poprzednich częściach opisywaliśmy trasę przez Polskę, Niemcy i Belgię, Francję, dzisiaj opisujemy dzień w którym dotarł do celu swojej wyprawy.

 

Kiedy dotarł do Irun, pierwszego miasta w Hiszpanii powoli zaczęło docierać do niego co udało mu się dokonać. Wiedział, że przed nim jeszcze długa droga w deszczu i mimo, że telefon odmówił posłuszeństwa, to on nie zamierza się poddać. W schronisku dla pielgrzymów poznaje braci z polski z którymi mógłby rozmawiać do rana. Pogoda nie nastraja do spacerów trzeba znaleźć miejsce na przeczekanie znajduję daszek w pobliżu. Irun jest jednym z miejsc startowych na Hiszpańską część drogi Świętego Jakuba.

Tu poznaje kolejnego rowerzystę Hiszpana i rozmawiając czekając na otwarcie schroniska. Obsługa alberge ma dla Jacka złą wiadomość, ponieważ okazuje się że nie można spędzić w nim dwóch nocy. Rusza w dalszą drogę, a ta staje się coraz bardziej wymagająca. Mimo mżawki pokonuje 30 km i dojeżdża do kolejnego miasta.

Na miejscu okazuje się, że schronisko do którego jechał za takim poświęceniem jest pustelnią. W dodatku zamkniętą. Noc mija spokojnie nie jest zimno i Jacek pierwszy raz od dawna się wysypia.

Kawa średnio kosztuje równowartość pięciu złotych i praktycznie w każdym miejscu, gdzie ją piłem jest rewelacyjna – po powrocie opowie znajomym. Do celu zostało mu jeszcze 800 km. Podróży przez ten kraj nie ułatwiają przyzwyczajenia mieszkańców i tzw. siesta, podczas której zamknięte są sklepy. W lipcu o godz. 21:30 jest tu zupełnie jasno, ale poranek zaczyna się dopiero o 7.

Praktycznie każdego dnia trafia na inne widoki, co sprawia że nabiera przekonania o tym, że musi tutaj wrócić. - Cała Europa, którą widziałem mnie zachwyciła, ale Hiszpania tkwi przez cały czas w mojej głowie. Miasta miasteczka wsie i widoki. Architektura i historia która jest na wyciągnięcie ręki. Każdy dzień jest wart zapamiętania – dzisiaj wspomina podróżnik z Myślenic.

Pewnego dnia mija rowerzystę jadącego w tym samym kierunku i słyszy za sobą „Tylko nie mów mi, że ty na tym rowerze z Polski przyjechałeś!?”. Po chwili okazuje się, że to Polak, który mieszka tutaj od 12 lat. Przemierzając ten kraj Jacek utwierdza się w przekonaniu, że każde mijane miasteczko ma w sobie coś, co warto zapamiętać, każdy nocleg to przygoda, a każda chwila warta jest uwiecznienia.

Noclegi nie są już problemem bo im bliżej do celu tym więcej jest schronisk dla pielgrzymów. Odwiedza albergue w La Espina prowadzone przez Kasię z Polski. Tu ładuje akumulatory, bo wie że zostały mu jeszcze trzy dni drogi do Santiago. Ta staje się trudniejsza, bo trzeba pokonywać góry, ale rekompensują to widoki, które zapierają dech w piersiach. Na swojej drodze musiał pokonać pasmo, które w szczytowym momencie wznosiło się na pomad tysiąc metrów nad poziomem morza.

- W tym dniu nie było już tak ciepło, ale po wjechaniu ponad pułap chmur widziałem kręcące się wiatraki i ten obraz utkwi mi w pamięci chyba na całe życie – wspomina.

Przedostatni dzień wyprawy obfituje w nieprzewidziane wydarzenia. Najpierw łapie gumę, potem gubi szprychę, a dziewięciokilometrowa wspinaczka pod górę zajmuje mu dwie godziny. Od Santiago dzieli go niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów.

Ostatni poranek. Na ten dzień czekał od pierwszego dnia wyprawy. Z każdym naciśnięciem na pedały, znajduje się coraz bliżej celu. Na ostatnich 40 kilometrach mija coraz większe liczby pielgrzymów. Wśród nich znajduje się pielgrzym idący o kulach z protezą nogi.

Ten widok dodaje mu sił. Resztę drogi myśli jaką trzeba mieć determinację, aby dotrzeć w ten sposób na plac przed katedrą.

Właśnie na tym placu robi sobie pamiątkowe zdjęcie i spełnia swoje drugie książkowe marzenie, kończąc czytać „Alchemika” w Hiszpanii.

- Ten dzień był inny od wszystkich. Każda osoba z którą tam rozmawiam gratuluje mi wyczynu, czyli przejechaniu tej trasy na rowerze. A ja uważam, że po prostu usiadłem na rower i pojechałem. Każdy z nas który dotarł do wymarzonego miejsca, pokonał niemniej trudną drogę niż ja. Spędziłem w tym schronisku trzy dni tak jak większość Polaków, która przebyła drogę Świętego Jakuba. Każdy z nas dotarł do celu z innej strony i z innego powodu, ale każda z osób tu poznanych rozmawiało się rewelacyjnie.

Ostatnią rzeczą jaka została do zrobienia, to wycieczka nad Ocean. Następnie pociągiem do Lizbony, a stamtąd samolotem do Krakowa. - I mam po co tu wrócić, bo nie byłem nad oceanem. Chciałbym podziękować wszystkim którzy pomogli mi zrealizować moje marzenie, będą następne – dzisiaj śmieje się Jacek Hreczański.

Powiązane tematy

Tatry widziane z beskidzkiego szlaku
Turystyka 2

Tatry widziane z beskidzkiego szlaku

Niedzielny spacer po trasie Uklejna-Śliwnik-Chełm zaowocował panoramą Tatr widzianych przez Dominikę Wójcik Na redakcja@miasto-info.pl otrzymaliśmy widok pan...

Komentarze (1)

Zobacz więcej