Marcin Figlewicz: Moje płótna żyją!
Pewnie rodzice woleliby, żebym był prawnikiem, lekarzem albo nauczycielem. Rozumiem ich, bo każdemu zależy, żeby jego dziecko było poważane, ale ja jestem szanowany - tylko w środowisku, które dla nich jest zupełnie nieznane
- mówi pochodzący z Myślenic Marcin Figlewicz, w świecie tatuażu znany jako UFO TATOO, którego prace zdobią ciała mieszkańców nie tylko Polski, ale też krajów europejskich.
Urodził się w Myślenicach trzydzieści lat temu. Od początku było mu ciasno. Najpierw w szkole, potem wśród znajomych, a na końcu w mieście. Jak mówi, ciągle chodziło o rozwój i przełamywanie barier. Od dziecka nie potrafił pogodzić się z tym, że coś lub ktoś może go ograniczać. Potrzeba wyróżnienia zamieniła się w pasję, ta z kolei w zawód.
W ostatnich latach stał się topowym i rozpoznawalnym w całym kraju tatuatorem, którego profil w sieci śledzi kilkadziesiąt tysięcy osób. To o wiele więcej niż oficjalny kanał jego rodzinnego miasta. Jak widziane są Myślenice z perspektywy kogoś, kto już dawno odważył się wyjść poza ramy, jakie narzuca lokalna społeczność i zacząć żyć marzeniami? I w końcu; skoro wyjechał, dlaczego ciągle można go tutaj spotkać?
Rozmowa swoją premierę miała w papierowym wydaniu magazynu Miasto Info:
Związana grubą liną kobieta z porożem jelenia w miejscu głowy. Kto sobie tatuuje takie rzeczy?
Też mnie to czasem zastanawia. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre moje projekty mogą wydawać się chore, ale ciągle znajdują się ludzie, którym się to podoba. Rozmawiając z nimi odnoszę wrażenie, że one odzwierciedlają ukryte w nich tajemnice, taką mroczną stronę - są czymś, co chcą wyeksponować. W ten sposób wyrażają siebie. Wiele wzorów pasuje też do ciała… a ludzie coraz mniej się go wstydzą.
Przeważnie przychodzą do mnie i mówią: „Ufo! Chcę związaną gołą babę, żeby miała śmieszne ręce i rogi. Ty wiesz jak to zrobić…” i robię te blackworki, bo tak się nazywa ten styl. Moje prace przepełnione są czernią, z mocnym konturem, często dodaję czerwień, ale nie przesadzajmy… robię też delikatne motywy kwiatowe. I tym sposobem odwiedza mnie cała masa ludzi; jedni chcą upamiętnić jakąś sytuację lub osobę, miejsce z którym wiążą jakieś wspomnienia, a jeszcze inni chcą taki tatuaż, jak ich idol - piłkarz czy piosenkarz, jego portret, albo tekst piosenki. Zdarza się, że przychodzą do studia tatuażu, żeby wydziarać sobie swoje życie.
Jak się tatuuje czyjeś życie?
Najczęściej etapami, niektórzy klienci na etapie projektowania wzoru - jako inspirację, przesyłają mi opis swojego życia. Wykonując ten zawód często jesteś jak psycholog, bo podczas sesji ludzie opowiadają ci rzeczy, których nie mówią na co dzień nawet najbliższym. Otwierają się przy nas, ale nie jak przed taksówkarzem czy fryzjerem, bo my przez wtłaczanie tuszu pod ich skórę, związujemy się z nimi na zawsze. To rodzi pewną więź. Często też przychodzą młodzi ludzie, którym można coś przekazać.
Na przykład?
Na przykład, że decyzja o wyborze wzoru powinna być przemyślana. Kiedyś wykonywałem wszystko jak leci, bo była to dla mnie okazja do tego, aby się rozwijać. I tak robiłem te znaczki nieskończoności, serduszka, tribale, drzewa zmieniające się w ptaki i motylki. Dzisiaj już tego nie powtarzam, ale dla dobra klienta.
Kiedy przychodzi do mnie szesnastolatka z matką i mówi, że chce kod kreskowy ze swoim numerem pesel na nadgarstku, staram jej się wytłumaczyć, że przyjdzie do mnie za cztery lata i będę to musiał przykrywać. Każdy pomysł trzeba przedyskutować. To musi być odpowiedzialna decyzja, bo tatuaż stanie się częścią ciebie, będziesz go miał najprawdopodobniej do końca życia.
Nie raz się nasłuchałem, że marnuję sobie życie, że zniszczyłem swoje ciało i kim ja w ogóle myślę, że jestem. A ja jestem sobą.
To dlatego jedna z twoich rąk jest cała czarna?
Bo właśnie na niej znajdowały się rzeczy, które nie do końca przemyślałem i symbolizowały imprezowy etap mojego życia, z którego dzisiaj nie jestem dumny. Robiąc pierwsze tatuaże w tamtym czasie - cieszyłem się, że będę miał cokolwiek, że pozwolą mi się wyróżnić.
I z upływem czasu przestały ci się podobać?
Wiesz, z biegiem lat kiedy stawałem się coraz lepszy w tym co robię, przebywałem wśród osób, których poziom był kosmiczny i obserwowałem ich pracę, te rzeczy zaczęły mi przeszkadzać. Nie ze względu na to, co przedstawiają, ale jak były wykonane. W naszym środowisku większość tatuatorów ma jedną rękę zrobioną na czarno, wtedy wiesz, że wcześniej miał tam tzw. „buraka”.
Zanim stałeś się popularny, zdarzało ci się robić takie „buraki”?
Ha! Proste Każdy kiedyś zaczynał. Ludzie w tamtym czasie często wiedzieli, że pewnie spieprzę robotę, a i tak przychodzili. Zawsze starałem się mieć takie osoby przy sobie i w późniejszym terminie wraz z moim rozwojem, przykryć te wszystkie wpadki.
A jak to się stało, że twoje tatuaże rozeszły się po całym ciele?
Pierwszy zrobiłem sobie sam. Tego nigdy nie zapomnę. Potem już poszło. Dzisiaj mam zakryte jakieś 70% ciała - całe ręce, dłonie, palce, nogi, plecy, szyję, głowę. Jestem płótnem, a w dodatku lubię być kolorowy. Z biegiem czasu tatuaże stają się częścią ciebie. Nie wyobrażam sobie, że budzę się rano bez nich, pewnie od razu umówiłbym się na sesję.
Od zawsze mi się to podobało, ale długo czekałem na ten pierwszy. Miałem wtedy 21 lat. Wcześniej skutecznie powstrzymywała mnie przed tym mama, która walczyła o to, żebym go sobie nie zrobił. Szanuję ją za to, że nie pozwoliła mi się pokreślić jako nastolatek, bo dzisiaj byłbym człowiekiem brudnopisem, nosząc na ciele same głupoty z młodości. Z biegiem czasu - kiedy przybywa nam lat – zmienia się perspektywa.
A dzisiaj? Moimi klientami są właśnie 16-17-latkowie i to ja staram się do nich dotrzeć. Gdybym ja w ich wieku powiedział w domu, że chcę tatuaż, to by mnie mama goniła do nauki z patelnią. Jak będę miał dziecko, to jak najdłużej będę starał się mu wyjaśniać, żeby się nie tatuował. Ale zrobi co będzie chciał, przecież nie narzucę mu tego jak ma żyć.
Decyzja o wytatuowaniu sobie głowy była trudna?
To wciąga. Kiedy to robiłem, wiedziałem już, że swoją przyszłość wiążę z tatuażem i to właśnie będę robił.
To mało oczywisty sposób na życie... „zarabiać na tatuowaniu?”
Nawet nie wiesz jak często słyszałem to od różnych osób. Albo: „Co ty wyprawiasz ze swoim życiem Marcin?!”. I zero wsparcia. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak odpowiedzialny jest to zawód. Kiedy mam gorszy dzień, staram się nie przychodzić do pracy. To stresujące, cały czas czujesz presję i odpowiedzialność. Nie możesz się pomylić. Często tatuuję ludziom coś na twarzy. Zdaję sobie sprawę, że to będzie czyjaś wizytówka i nie mogę go zawieść, ale podchodząc do zlecenia, jestem siebie pewny.
Po kilku latach siedzenia w nienaturalnej pozycji z wygiętym kręgosłupem siadają ci plecy, potem oczy i nadgarstki, łokcie. W miejscach, takich jak Myślenice, często mówi się, że jeśli ktoś ma tatuaż, to nigdy nie znajdzie pracy, albo że wygląda jak pajac. Nie ma się co dziwić, że ludziom myślącym w ten sposób nie mieści się w głowie, że z ich wykonywania można żyć. Między innymi dlatego postanowiłem, że stąd wyjadę.
Myślenice cię ograniczały?
Gdybym nie podjął decyzji o wyjeździe, stałbym w miejscu. To miasto pozwala ci dojść do pewnego poziomu, ale później trafiasz na szklany sufit, który cię blokuje.
Zawsze miałem parcie na to, żeby się rozwijać. Zawsze chciałem coś ze sobą robić. Kiedy byłem młody, jeździłem na deskorolce, wtedy wszyscy mówili: „Deskorolka? To nie sport”, ale ona jak nic innego nauczyła mnie konsekwencji i uporu. Żeby zrobić na niej jakiś trick, musisz katować go w kółko, aż w pewnym momencie zaczyna wychodzić.
Tak samo jest w życiu, a moim celem było tatuować i cały czas iść do przodu. To jak z grami wideo; każdy z nas jest główną postacią w swojej grze i idąc przed siebie, może się rozwijać. Może też nic nie robić i utkwić w miejscu na zawsze. Każdy z nas decyduje o tym, w którą stronę pójdzie.
Ty postanowiłeś wyruszyć w świat…
Wystarczyło się odważyć, odrzucić te wszystkie ograniczenia i wyciągnąć rękę po to, czego się chce. Teraz łatwo mi się o tym mówi, ale z uśmiechem i satysfakcją wspominam drogę, którą musiałem przebyć, aby znaleźć się w miejscu, w którym dzisiaj jestem.
Kiedy wyjeżdżałem z Myślenic, wziąłem ze sobą plecak i dwieście złotych. Gdy pomyślę, co musiałem zrobić, żeby znaleźć się w miejscu, w którym dzisiaj jestem, to śmieje się sam do siebie. Chodzi o to, żeby nie przespać okazji, żeby nie dopuścić do sytuacji, gdy mówisz sobie – mogłem spróbować, ale zabrakło mi odwagi.
Gdybym nie podjął decyzji o wyjeździe, stałbym w miejscu. To miasto pozwala ci dojść do pewnego poziomu, ale później trafiasz na szklany sufit, który cię blokuje.
Myślisz, że możesz być wzorem dla tych, którzy chcą spełniać swoje marzenia, ale ciągle coś ich powstrzymuje?
Popatrz na mnie. Jaki tam ze mnie wzór? Dla większości mieszkańców Myślenic jestem jakimś dziwadłem. Wystarczy, że wchodzę do pierwszego - lepszego sklepu i kasjerki wbijają we mnie wzrok. Najpierw zatrzymują go na wytatuowanych palcach i dłoniach, które podają im pieniądze i często zamierają. Zdaję sobie sprawę, że dla myśleniczan wyglądam… dziwnie.
Da się to odczuć?
Sklep to dopiero początek. W busie często siedzenie obok mnie zostaje wolne, chociaż wiele osób stoi. Dzisiaj na przykład szedłem przez „Koński Rynek”, gdzie te starsze panie sprzedają grzyby i tak patrzyły, że przez chwilę byłem przekonany, że zaraz zaczną we mnie nimi rzucać. Niektórzy spoglądają z przerażeniem.
Przez lata zdążyłem do tego przywyknąć. Ludzie nie zastanawiają się co robisz, albo jakim jesteś człowiekiem - oceniają cię powierzchownie. Myślenie jest proste: wytatuowany, to na pewno bandyta, na sto procent siedział, kradnie i jest najgorszy na świecie. Tak myśli starsze pokolenie i tego już się nie zmieni.
Zdarzało się, że stojąc na przystanku mijała mnie rodzina. Nie potrafili przejść obojętnie i nie raz nasłuchałem się, że marnuję sobie życie, że zniszczyłem swoje ciało i kim ja w ogóle myślę, że jestem. A ja jestem sobą.
Młodsi mają więcej tolerancji?
Generalnie tak, ale wszystko zależy od środowiska, w jakim się znajdę. W jednym z pierwszych mieszkań w Krakowie, w jakim przyszło mi żyć po przeprowadzce, jeden ze współlokatorów traktował mnie jak powietrze. W pewnym momencie przez mojego kolegę przekazał mi, że mnie nie szanuje za to co robię ze sobą i innymi ludźmi, że ich brudzę. Nazywał ans grzesznikami.
Dzisiaj dużo tych grzeszników przyjmujesz każdego dnia?
To są tabuny ludzi. Przez te lata każdego dnia wykonuję wzór za wzorem. Gdybyś chciał się do mnie umówić, to najwcześniejszy termin mam na luty. Tego nie dałyby mi Myślenice, gdybym zdecydował się tutaj zostać. Nie w tej branży.
Krzysztof Piotrowski, znany jako "Pomidor", prowadzi studio tatuażu w Myślenicach od lat. Nie chciałeś iść w jego ślady?
Im starszy jesteś, tym bardziej zmieniasz podejście do pewnych spraw i do rzeczy, którymi się zajmujesz. Kiedy byłem młody, w kółko jeździłem na deskorolce i chodziłem na imprezy. To był cały mój świat. Niewiele więcej mnie obchodziło. Kiedy zacząłem tatuować, zrozumiałem, że ludzie powierzają Ci swoje ciało i wiesz, że w większości przypadków efekt twojej pracy będą nosić na sobie do końca życia. Dojrzałem. Nigdy nie mogłem się tego nauczyć, a od początku starał się mi to wpoić właśnie Pomidor.
Był moim pierwszym nauczycielem i mam do niego ogromny szacunek. Dzisiaj sam mam praktykantkę, dlatego rozumiem jakie to uczucie i teraz wiem że byłem ciężkim uczniem, bo… byłem głupi. Wolałem iść na imprezę, niż się przyłożyć do pracy, a on od początku uczył mnie systematyczności i odpowiedzialności – „jak coś komuś obiecasz, to musisz to zrobić” – powtarzał. Robiłem te „buraki” w domu na znajomych, na sobie, a on mnie zauważył i zaczęliśmy współpracę. Byłem jedynym oprócz niego gościem w tym mieście, który na poważnie zainteresował się tatuażem. Są po wioskach domowi dziergacze, ale jak słyszę o takich studiach, to mnie ciarki przechodzą.
Dlaczego profesjonalne studio jest lepsze od takiego miejsca?
Przede wszystkim dlatego, że jak sama nazwa wskazuje, trafiasz do profesjonalistów. Możesz liczyć na najlepszej jakości sprzęt, tusze, nasze doświadczenie, poradę fachowca i usługę na najwyższym poziomie. Tani tatuaż to drogi tatuaż, bo prędzej czy później będzie trzeba go poprawiać lub zakrywać u zawodowca.
Chodzi o to, żeby nie przespać okazji, żeby nie dopuścić do sytuacji, gdy mówisz sobie – mogłem spróbować, ale zabrakło mi odwagi.
Dobra, załóżmy, że ktoś zdecydował się na tatuaż i przychodzi do studia…
Nie może tak po prostu przyjść, chyba, że się umówić. Przede wszystkim musi wiedzieć, czego chce. Zaczyna szukać inspiracji w internecie. Kiedy już znajdzie coś, co mu się podoba, będzie mógł określić styl, w jakim jest to zrobione. To ważne, bo każdy tatuator specjalizuje się w innym. Nie ma już katalogów jak jeszcze kilka lat temu, indywidualnie rysujesz wzór dla klienta, ale masz też swoje i często wybiera spośród nich. Pokazujesz zarys tego co ci się podoba jako referencje i wybierasz miejsce. Oczywiście tatuator doradzi, czy jest odpowiednie i jak będzie pracować razem z tatuażem. Kiedy już się dogadamy, to dzień przed sesją rysuję wzór – czasami wysyłam klientowi i wprowadzamy poprawki.
Masz listę projektów, których nie wykonujesz?
Tak. Nienawidzę robić patriotycznych, czy narodowościowych wzorów typu „Polska Walcząca”, czy „Małego Powstańca”. Tego jest tak dużo, że mam tego dosyć.
Możesz sobie pozwolić na takie fanaberie? To taka artystyczna domena…
Długo pracowałem na swoją markę i styl, dlatego dzisiaj mogę odmówić niektórych wzorów. Czy artystyczna? Rzemieślnikiem na pewno nie jestem, bo to facet, któremu przynosisz plan i on go realizuje co do joty. Ja jednak tworzę autorskie wzory, cały czas staram się rysować. Bliżej mi jednak do artysty… ale nie uważam się za takiego, bo jest mnóstwo osób, które wykonują na rękach obrazy, o których by się nawet nie śniło, że mogą znaleźć się na skórze.
Zastanawiasz się czasem kim byś dzisiaj był, gdyby nie decyzja o wyjeździe?
Pewnie pracowałbym fizycznie, pewnie miałbym dziecko z jakąś małolatą ze wsi obok i trzymałbym ją na moim utrzymaniu. Wiesz… nie mam nic do ludzi, którzy żyją w ten sposób. Takie normalne życie jest dobre, ale zbyt oczywiste. Masz narzucony kanon tego, jak powinno się zachowywać, wyglądać, mówić, taki wzór idealnego obywatela. Ja wyszedłem poza te ramy. Miałem odwagę się wychylić. Od zawsze, kiedy czułem się blokowany, starałem się omijać to, co mnie powstrzymywało.
Tu jest pięknie i mógłbym nadal tu mieszkać. W Myślenicach mam przyjaciół, znam na pamięć każdy kamień, każdą ulicę, miasto wzdłuż i wszerz, ale tu się nie rozwiniesz. Myślenice nie mają tylu mieszkańców, nie przyciągają też turystów. Zawsze chciałem więcej, dlatego przeniosłem się do Krakowa.
Urodziłem się tutaj i tutaj mam swoich najlepszych znajomych, jednak pieniądze w mojej branży nieodłącznie związane są z dużym miastem. Dzisiaj, razem z moją kobietą, jesteśmy w trakcie przeprowadzki i od kilku miesięcy dojeżdżam do Krakowa busem… to jest prawdziwy horror. Połączenie Myślenice - Kraków jest dla mnie po prostu (…) wiem, wiem i tak nie przejdzie takie określenie, ale jak inaczej o tym mówić?
I postanowiłeś osiąść tam na stałe.
Ja do pracy muszę dotrzeć wypoczęty, a po tej podróży w busie upchanym ludźmi, wysiadając w Krakowie, mam wszystkiego dosyć. Jestem wyczerpany, a przede mną cały dzień pracy. Potem powrót i to dopiero koszmar. W mojej sytuacji musiałem zrezygnować z kupna mieszkania w Myślenicach, właśnie przez ten dojazd.
Czujesz się spełniony?
Nie, w żadnym razie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem popularny, dostaję produkty różnych firm i sprzęt, który ułatwia mi pracę. W dodatku jestem mocno krytyczny w stosunku do swoich prac. Mam tyle planów i marzeń, że na realizację ich wszystkich nie wystarczyłoby mi życia. Ale wszystko po kolei. I żeby nie było, też dążę do poukładania tego osobistego. Dokonałem obrotu o sto osiemdziesiąt stopni, gdzie z małoletniego buntownika wyrosłem na zawodowca i mimo, że dalej czuję się dzieckiem, robię to, co lubię, przynosi mi to pieniądze i staram się żyć zgodnie z moim wyobrażeniem.
Jest spójne z wyobrażeniem rodziców?
Często słyszałem od mamy, że robię jej na złość, ale ja miałem swoje pomysły i stwierdziłem, że nikt nie może mnie blokować. Pewnie rodzice woleliby żebym był prawnikiem, lekarzem albo nauczycielem. Rozumiem ich, bo każdy chce, żeby jego dziecko było poważane, ale ja jestem szanowany, tylko w środowisku, które dla nich jest zupełnie nieznane.
Wszystkie obrazy, jakie wiszą u nas w domu rodzinnym, są autorstwa mojej mamy. Musiałem odziedziczyć talent po niej - czy jej się to podoba, czy nie. Kiedy byłem dzieckiem i spacerowaliśmy w Krakowie po ul. Floriańskiej, pokazywała mi prace ulicznego artysty, próbując zarazić mnie sztuką. Podobno powiedziałem jej, że moje obrazy będą chodzić. W ogóle tego nie pamiętam, ale tak się stało… Moje płótna żyją.
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.