logo-web9
Wywiad

Bogumił Pawlak: Nie jestem politycznym graczem, chcę być gospodarzem

Od początku postawiłem sobie takie założenie, że nie będę oszukiwał ludzi po to, żeby błyszczeć. Nie chcę obiecywać rzeczy, co do których nie mam pewności, że uda mi się je zrealizować. Tak samo podszedłem do radnych; rozmawiam z nimi szczerze i uczciwie, nie rozgrywam niczego

— w rozmowie z Piotrem Jagniewskim mówi Bogumił Pawlak, wójt gminy Wiśniowa.

"Pan jest tylko władzą wykonawczą – musi pan to wiedzieć. (...) jesteśmy tu dłużej od pana. (…) Pan przychodzi, rok czasu urzęduje i już wie lepiej od rady, jakie są zadania i potrzeby" – to opinia jednego z radnych, wygłoszona w pierwszym roku kadencji Bogumiła Pawlaka. Jako najmłodszy wójt w powiecie myślenickim często boryka się pan z konfliktami wynikającymi z różnicy wieku?

Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach konfliktu pokoleń. Trzeba mieć na uwadze, że to zdanie było wypowiedziane w emocjach, ale pokazało sposób myślenia części radnych. Chciałbym zauważyć, że jestem przed czterdziestką. Pracowałem w kilku miejscach, również za granicą, mam pewne wykształcenie i uprawnienia, jedną żonę i dwójkę dzieci. To nie jest tak, że do gminy przyszedł dwudziestolatek, który może mieć zielono w głowie i mówi „ja jestem najważniejszy i będę rządził”. Zupełnie inaczej postrzegam samorząd, rolę wójta i jego zobowiązania wobec mieszkańców.

Z moich obserwacji i nauki płynącej z zachowań samorządowców wynika, że wójt powinien przede wszystkim rozmawiać. Z wielką uwagą słucham radnych, mieszkańców i na podstawie tych głosów wyrabiam własne zdanie. Ta zasada dotyczy również pracowników urzędu. Wiem, że otaczają mnie mądrzy ludzie i jestem przekonany, że dopiero po wysłuchaniu każdej ze stron, mogę wyznaczać jakieś kierunki.

Cały czas jest mi punktowane, że nie jestem rodowitym mieszkańcem Wiśniowej, może dlatego jedno z częściej kierowanych do mnie zdań brzmi „pan nie jest stąd, to pan może się nie orientować i nie znać”. Fakt, nie mieszkam na terenie gminy, ale spędziłem w Wiśniowej trochę czasu, od dzieciństwa przyjeżdżaliśmy tutaj z tatą. To było naturalne miejsce, gdzie spędzałem soboty, niedziele i święta, dlatego czuję ogromne przywiązanie do tej ziemi.

Ta sytuacja ma też swoje plusy; nikt nie przyjdzie i nie powie: „Słuchaj Boguś, mój kolego z podstawówki – trzeba zrobić tak i tak”. To po prostu nie zadziała. Będąc z zewnątrz mogę popatrzeć na problemy trochę z innej perspektywy, nie mam żadnych powiązań i wybrałem managerskie spojrzenie.

Mówi pan o naukach płynących z obserwacji. Skąd czerpał pan wiedzę o samorządzie?

Z podpatrywania taty. U nas w rodzinie tak to było zorganizowane, że tata bardzo dużo czasu spędzał w pracy. Żeby móc go z nim dzielić, przychodziłem po szkole do urzędu w Dobczycach i podglądałem jak to robi. To się zaczęło już w podstawówce; siedziałem w sekretariacie i widziałem jego poświęcenie i pracę po godzinach.

Chodziłem z nim na przeróżnego rodzaju budowy i spotkania. Widziałem, że pojawiając się na miejscu witał się ze wszystkimi, szanował ludzi, jak to się mówi: postał, pogadał i zawsze miał czas dla każdego, ale znajdował go też dla dzieci i żony. Nie wiem jak on mnożył ten czas, ale robił to dobrze.

Zaraz po objęciu funkcji wójta, słuchając zdania o tym, że jest „pan tylko władzą wykonawczą” pomyślał pan, że będzie ciężko? 

Tak jak podkreślam, 36 lat to nie jest podlotek. Postrzegam to bardziej na zasadzie; chcę mieć swoje zdanie i pokazywać kierunek, a radni mogą się z tym zgadzać albo nie. My musimy rozmawiać ze sobą, ale nie na zasadzie, że wójt będzie na posyłki do wykonywania zadań, bo jest władzą wykonawczą.

Jako samorząd mamy się wspierać, dyskutować, ale ani ja nie nakazuję nic radnym, ani państwo radni nie nakazują nic mnie, tylko szukamy kompromisu. A to jest niezwykle trudne w gminie, która nie jest zamożna, ma wiele problemów i niewielki budżet.

Gdyby były finanse, to moglibyśmy rozwiązywać problemy szybciej, ale jeśli ja będę miał w 2021 roku 2,2 mln zł na inwestycje w 7 miejscowościach, a budowa 500 m chodnika kosztuje ok. 500 tys. zł, to można szybko obliczyć, jakie mam możliwości i na co możemy sobie pozwolić.

Przytoczone słowa jednego z radnych padły w kontekście rozważań na temat zakupu teleskopu do obserwatorium. Rada była przeciwna tej inwestycji. Macie jedyny tak usytuowany obiekt w kraju, dlaczego tak mało o nim słychać? 

Tak mało o nim słychać, bo przez ostatnie parę lat obserwatorium miało tendencję spadkową i upadającą. Było miejscem, w którym kierownik starał się coś zrobić, ale miał podcinane skrzydła i tak oklapł w swoich działaniach. Jeżeli mówimy o obserwatorium w którym nie ma ani jednego teleskopu, to co to za obserwatorium?

Co robicie, aby się pojawił?

Szansa jest… plany są tak kolorowe, że aż za dobrze wyglądają. Postaraliśmy się o pieniądze w ramach LGD Turystyczna Podkowa. Otrzymaliśmy 32 tys. zł, a podczas jednej z sesji radni dołożyli kolejne 29 tys. zł i teleskop będzie naszej własności. Prowadzimy też negocjacje z jedną z uczelni.

Obecnie umowę analizują jej prawnicy, ale mogę powiedzieć, że placówka chce zainwestować duże pieniądze, wystąpić jako partner, wynajmować jedną kopułę ze swoim teleskopem i tym samym obserwatorium zostałoby włączone do Światowego Systemu Obserwacji Kosmosu. Polega to na tym, że astronomowie wskazują obiekt, który chcieliby obserwować, a system rekomenduje najlepszą lokalizację spośród punktów, które posiada w bazie i jednym z nich może być obserwatorium na Lubomirze.

Za wyborem tego miejsca przemawia m.in. jego lokalizacja oraz to, że doktor Marcin Cikała jest jedyną osobą w Polsce, która ma uprawnienia do obsługi teleskopu, jaki chce zainstalować u nas uczelnia. Tak to jest pomyślane, że oni będą wynajmować kopułę, gdzie umieszczą swój sprzęt, a my będziemy mogli z niego korzystać 2-3 noce w miesiącu.

Obserwatorium nadal będzie dostępne dla turystów?

Naturalnie, że tak, ale turystom zostanie udostępniona kopuła z naszym teleskopem, natomiast do tej „uczelnianej” nie będzie wstępu. Odwiedzający będą mogli jednak obejrzeć sprzęt, jaki się tam znajduje.

Co się zmienia w życiu młodego człowieka po objęciu stanowiska wójta?

To jest praca, która wymaga ciągłego zaangażowania. Dla przykładu; mam dwójkę dzieci, które ciągle budzą się w nocy. Wstaję dajmy na to o godzinie 2 lub 3, aby nakarmić syna. Często się zdarza, że już nie zasypiam. Do rana leżę i myślę co mnie dzisiaj czeka, jakie problemy przyjdzie mi rozwiązać i z kim się dzisiaj spotkam. Podobnie jest, kiedy wracam z pracy; wtedy upomina mnie żona, która mówi „mężu wróć, bo siedzisz obok, ale widać, że głowę masz jeszcze w pracy”.

Władza zmienia człowieka?

Co to jest władza? Czy jej definicją ma być to, że jestem szefem 35 pracowników, kilku kierowników i 3 dyrektorów szkół? Czy może jej wyznacznikiem ma być to, że zarządzam 40 milionowym budżetem? Nie. Daleko mi do myślenia typu „ja tu jestem wójtem i ja rządzę”.

Pełniąc funkcję wójta można się poczuć jak ojciec, który ma 7500 dzieci i każde jest najważniejsze, ale również jak worek treningowy do bezkrytycznego i bezrefleksyjnego okładania.

Zdecydowałem się na udział w wyborach, żeby zrobić jak najwięcej dla mieszkańców. Mocno się zżymam, kiedy wchodząc gdzieś słyszę „o, władza przyszła”. To nie władza przyszła, tylko człowiek, który dla was pracuje. Wójt musi łączyć cechy managera i gospodarza, który ma swoje gospodarstwo i w ten sposób podchodzę do tego zagadnienia. Pełniąc tę funkcję można się poczuć jak ojciec, który ma 7500 dzieci i każde jest najważniejsze, ale również jak worek treningowy do bezkrytycznego i bezrefleksyjnego okładania.

Niektórzy mówią, że młody i niedoświadczony, że „nie stąd”, ale nie boi się pan zabierać głosu w sprawach ważnych dla gminy. W czasie czerwcowej powodzi, wykorzystując wizytę prezydenta – przed kamerami bez kompleksów mówił pan o potrzebie regulacji rzek. Ostatnio wspólnie z radnymi wystosowaliście apel do Wód Polskich w którym ponownie zwracacie na to uwagę.

Rola samorządowca to dbanie o swoich mieszkańców, a czerwcowa powódź pokazała, że trzeba wiele nadrobić, jeśli chodzi o rzeki i strumienie. Gdyby część zadań było wykonywanych na bieżąco, to skutki powodzi nie byłyby tak duże.

Rola samorządowca to dbanie o swoich mieszkańców, a czerwcowa powódź pokazała, że trzeba wiele nadrobić, jeśli chodzi o rzeki i strumienie.

Stąd apel do prezesa Wód Polskich i Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, aby wybiec w przód i opracować takie plany oraz znaleźć finansowanie na rzekach, żeby woda nie robiła tego, co chce.

Odpisali?

Jeszcze nie, ale to nas nie zniechęca. Będziemy zwracać się do pozostałych wójtów i burmistrzów. Wiem, że jestem wójtem małej gminy, do mnie przychodzą mieszkańcy i mówią „wójcie zrób coś, bo woda znowu zabrała kawał działki, bo woda podchodzi mi pod dom, bo woda stwarza niebezpieczeństwo, wybiera zakola, idzie po budynki”.

Moim zadaniem jest w pewien sposób motywowanie Wód Polskich, żeby zaczęły działać, a nie żeby cały czas odpisywali „z uwagi na brak środków działanie jest zasadne, ale w tym roku nie będzie wykonywane”.

Byłem u pani dyrektor w Krakowie, dostałem pozytywne zapewnienie, że ruszamy, uruchamiamy rezerwę i będziemy działać. To mnie uspokoiło. Mamy wrzesień i otrzymałem informacje o tym, że zostaną podjęte prace na Krzyworzece w Wiśniowej, w Węglówce i w Lipniku. Ale wystarczy wyjść przed urząd w Wiśniowej, popatrzeć w koryto Krzyworzeki i zobaczyć, że tam zalegają powalone drzewa. Ja nie mogę wjechać koparką w koryto rzeki, nie mam na to zgody, bo teren administrują właśnie Wody Polskie, które tego nie robią, a mieszkańcy pretensje kierują do wójta.

Dlaczego sam pan apeluje, zamiast zgłosić się o pomoc do posła ziemi myślenickiej?

Zabraliśmy głos jako samorząd, ale rozmawiałem z posłem Władysławem Kurowskim, który obiecał, że poruszy ten temat i również wystąpił w tej sprawie. Działamy kilkutorowo, bo jako wójt nawet z radą jesteśmy za mali. Stąd mój pomysł, aby w tej sprawie wystąpić solidarnie z pozostałymi gminami powiatu myślenickiego.

Gmina Wiśniowa po czerwcowej powodzi była jednym z najbardziej poszkodowanych regionów w Małopolsce. Stanęliście na nogi?

Szkody jakie oszacowaliśmy po powodzi były rzędu 4 mln zł. W ramach bieżących działań zarządzania kryzysowego wydaliśmy 400 tys. zł na koparki, samochody, kruszywo, wszelkie prace, które polegały na tym, aby przywrócić przejezdność na drogach. Domy były odcięte od świata, woda pozrywała mostki, co bardzo dobrze było widać na zdjęciach publikowanych w mediach.

Naszym priorytetem było odtwarzanie dróg i przepraw, tak aby mieszkańcy kilkudziesięciu domów mogli w ogóle dojechać. Kupowaliśmy głazy, kruszywo i udało się; odtworzyliśmy dojazdy do wszystkich gospodarstw, ale to nie oznacza, że wszystkie drogi zostały wyremontowane. Nie trudno policzyć, że kwota jaką wydaliśmy z własnego budżetu, to dziesiąta część naszych potrzeb.

Niedawno w sieci pojawił się post radnej Moniki Gil-Górki, w którym pisze: „właśnie wróciłam z posiedzenia komisji, gdzie omawialiśmy skutki powodzi, jaka dotknęła naszą gminę. (…) Na chwilę obecną nie otrzymaliśmy ani jednej złotówki. Wszystkie prace jakie miały miejsce, wykonane zostały z budżetu gminy, a ich koszt wniósł 350 tys. zł”. Nie doczekaliście się wsparcia obiecanego przez prezydenta i wojewodę?

Warto wspomnieć jak to wygląda w rzeczywistości. Jest powódź, potem gminna szacuje straty, sporządza protokół i wysyła go do wojewody. Następnie na miejsce przyjeżdża jego komisja, która weryfikuje nasze zgłoszenie. Niekorzystnie się złożyło, że w 2019 roku mieliśmy ulewne deszcze, które uszkodziły wiele dróg.

Wtedy też sporządziliśmy protokół, a rok później w 2020, wiele tych samych odcinków zostało ponownie zalanych przez wodę. Z automatu zostały kasowane z wniosku, bo… wykazaliśmy je w roku poprzednim. W sierpniu, kiedy składaliśmy wniosek o środki powodziowe, mieliśmy informacje, że będą brane pod uwagę szkody z 2020 roku. Później wójta rozliczają mieszkańcy z tego, że drogi wciąż nie zostały naprawione, a mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda finansowanie i skąd bierze się pieniądze.

A wracając do wsparcia…

Wizytę Andrzeja Dudy odebrałem jako wsparcie i podkreślenie istoty problemu z jakim się zmagamy, ale pan prezydent nie przywiózł walizki pieniędzy na usuwanie skutków powodzi. To nie są jego kompetencje, to nie jest jego zadanie. Od tego jest wojewoda, minister spraw wewnętrznych i administracji. Złożyliśmy wniosek, wciąż czekamy na wspomniane dofinansowanie.  

Rozmawiał pan już z radnymi na temat udziału gminy Wiśniowa w pokryciu kosztów budowy ewentualnego połączenia kolejowego na linii Kraków-Myślenice?

Tak, podjęliśmy ten temat. Propozycja uczestniczenia w projekcie rozbudowy linii została przedstawiona radnym, ale spotkała się ze stonowanym entuzjazmem.

Kiedy dojeżdżałem do pracy w Krakowie, to najpierw kierowałem się samochodem do Wieliczki, tam zostawiałem go na parkingu i przesiadałem się w pociąg. Po 20 minutach byłem w centrum. W mojej ocenie nie ma lepszego sposobu komunikacji. Rozwój kolei i ograniczenie liczby samochodów na wjeździe do stolicy Małopolski, to słuszny kierunek.

Druga strona medalu to zaproponowane przez burmistrza Myślenic 2 mln zł, które mielibyśmy dołożyć do tego projektu w przeciągu kilku lat. Taka kwota dla gminy mającej 2,2 mln rocznie na inwestycje stanowi inną wartość niż dla gminy z dziesięciomilionowym budżetem. Dla nas 400 tys. zł rocznie to bardzo duże pieniądze. Gminy Wiśniowej na to nie stać.

Jak ocenia pan połączenia komunikacyjne gminy Wiśniowa z innymi miejscowościami powiatu? 

Na ten rok mieliśmy w planach uruchomienie linii autobusowej łączącej Węglówkę i Kobielnik z Wiśniową, bo część mieszkańców tych miejscowości nie miała dostępu do centrum gminy. Chcąc coś załatwić np. w urzędzie, albo dostać się do przychodni zdrowia, ludzie byli zmuszeni jechać na około przez Myślenice, korzystać z własnego transportu lub liczyć na przychylność sąsiadów.

Udało nam się coś lepszego i w porozumieniu z Urzędem Marszałkowskim Województwa Małopolskiego została uruchomiona linia łącząca dwa powiaty. Dofinansowanie zostało przyznane z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych, dzięki czemu autobus wyjeżdżający z Mszany Dolnej przejeżdża przez Węglówkę, Kobielnik, Wiśniową, Lipnik aż do Myślenic. To linia kursująca 7 dni w tygodniu, realizująca 4 kursy dziennie w jedną i drugą stronę. Jako gmina nie dokładamy do tego ani złotówki, dlatego tym bardziej jestem wdzięczny za tę współpracę.

Pandemia koronawirusa obnażyła wiele niedoskonałości w systemie komunikacji opartej wyłącznie na prywatnych przewoźnikach. Dzisiaj samorządowcy nie tylko dyskutują na ten temat, ale szukają rozwiązania. W jaki sposób skomunikować powiat? 

Mam nadzieję, że sytuacja wróci do normy. W ostatnich, ciężkich dla przewoźników miesiącach, postanowiliśmy dotować ich linie, aby utrzymać głównie połączenia do Myślenic, bo do Krakowa się nie udało. Patrząc perspektywicznie; to jest ich biznes i ciężko wymagać od przewoźników, żeby utrzymywali linie, skoro te nie są rentowne. A ludzie muszą przecież jakoś podróżować.

Ciężko wymagać od przewoźników, żeby utrzymywali linie, skoro te nie są rentowne. A ludzie muszą przecież jakoś podróżować. Z tej sytuacji nie ma łatwego wyjścia.

Z tej sytuacji nie ma łatwego wyjścia. Nie mam na to recepty; na razie reagowaliśmy na bieżąco utrzymując komunikację i to się udało. Dzisiaj z każdej miejscowości w gminie Wiśniowa można dojechać do urzędu, czy przychodni oraz skomunikować się z Myślenicami, Mszaną Dolną i Krakowem.

Co mieszkańcom Wiśniowej przeszkadza w zabytkowej bożnicy? Najpierw mieliście ją remontować, ale przetarg nie został rozstrzygnięty; potem radni opowiedzieli się za jej przeniesieniem, a po interwencji konserwatora zabytków wydali oświadczenie o tym, że wycofują się z tego pomysłu. Remontujecie?

Po kontroli, konserwator zabytków wydała szereg nakazów, a ostatni dotyczył wykonania remontu tego budynku. Pytałem; z czego mamy to sfinansować, bo pani konserwator tłumaczyła, że nie ma możliwości dotowania samorządów. Stanęło na tym, że mieliśmy przeprowadzić remont, ale nie mieliśmy za co. Dlatego postaraliśmy się o dotacje i otrzymaliśmy 300 tys. zł z Ministerstwa Kultury. Do końca roku wykonamy pierwszy etap prac, a w 2021 roku będziemy się starać o pieniądze na stropy i podłogę, ale jednocześnie obiekt zostanie zachowany i się nie zawali.

W 2019 roku podpisywał pan umowę na budowę oczyszczalni ścieków w Poznachowicach Dolnych. Pisał pan wówczas, że „projekt został opracowany za poprzedniej kadencji, tak samo, jak dofinansowanie zostało przyznane zanim zostałem wójtem. Nie przystąpiłem jednak bezrefleksyjnie do podpisania umowy”. Czy tym samym chce pan wprowadzać wyższe standardy w samorządzie?

Tu chodzi o zwykłą przyzwoitość, bo samorząd w gminie Wiśniowa nie zaczął się ode mnie i na mnie się nie skończy. Podchodzę uczciwie do pewnych spraw i nie mam problemu przyznać, że coś się zaczęło wcześniej, a mi przyszła realizacja. To nie jest podejście typu „przyszedł Pawlak i teraz zaczęła się gmina Wiśniowa”. Ona trwa z plusami i minusami, z rzeczami które udało się załatwić i takimi, których się nie udało. Wszędzie tam, gdzie zmieniają się wójtowie i burmistrzowie, czasami kontynuują to co zaczął poprzednik, a czasami odcinają się od tych działań.

Umowę na budowę oczyszczalni podpisałem po kilku miesiącach. Zdawałem sobie sprawę, że mając 3,5 mln zł na inwestycje na rok i rozpoczynając budowę, zaciągnę kredyt i spłacając co roku 1,4 mln zł, zostanie mi na inwestycje nieco ponad 2 mln. To była niepopularna decyzja, ale konieczna. Zaniechanie budowy byłoby krótkowzroczne, oczyszczalnia musiała powstać i mimo, że to wielomilionowa inwestycja, gdybyśmy jej nie wykonali, każdego roku ponosilibyśmy z tego tytułu finansowe konsekwencje.

Kiedy przyszedłem do gminy, poprosiłem o wyliczenie strat wody, z którego wynikało, że gdzieś ucieka nam ok. 60% jej zasobów. Wcześniej to była sytuacja z serii „Dobra jest! Jest woda i ma być”, a jak mieszkańcy dopytują o rozbudowę wodociągów, to muszę im tłumaczyć, że do momentu, kiedy nie ograniczymy strat, to nie będziemy mieć więcej wody w całym systemie i nie będziemy mogli rozwijać sieci, bo zabraknie wody w rurach. Zainwestowaliśmy w studnie wodomierzowe, zdalne odczyty, specjalistyczny program do monitoringu sieci i alarmowania nagłych wzrostów przepływów; teraz założymy jeszcze monitoring na ujęciach.

Część ludzi to rozumie, część jeszcze nie. Wszystkie te działania mają służyć zapewnieniu bezpieczeństwa zaopatrzenia w wodę mieszkańców gminy. Dopiero po uszczelnieniu systemu wodociągowego i przyłączu do zewnętrznego źródła zasilania w wodę, będzie można rozbudowywać wodociągi. Myślę nad oficjalną abolicją, aby przeprowadzić ją w taki sposób jak MZWiK Myślenice .

Podobno w Wiśniowej zbiera pan polityczne szlify, żeby kiedyś spróbować swoich sił w walce o fotel burmistrza Dobczyc. 

To nieprawda.

Obserwatorzy lokalnej sceny politycznej zastanawiali się dlaczego Wiśniowa, a nie wspomniane Dobczyce? Wiele osób było przekonanych, że będzie pan chciał kontynuować dzieło swojego taty; Marcin Pawlak w Dobczycach urósł do miana legendy.

Najbardziej osobistym i najważniejszym dla mnie powodem jest właśnie mój tata. Ciągle był i jest dla mnie największym autorytetem, najlepszym ojcem, jakiego mogłem mieć i niedoścignionym wzorem. Moi rodzice pokazywali, że człowiekowi należy się szacunek, niezależnie od tego kim jest, ile posiada, skąd pochodzi i jakie szkoły skończył. Tata dawał przykład, że należy najpierw słuchać, później myśleć, następnie działać, a dopiero na końcu mówić; że ważne, jakie motywacje przyświecają do działania, że prowadzone inwestycje nie mają być dla poklasku, medali i odznaczeń, ale mają służyć ludziom.

Czas choroby i śmierci taty był dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem i chyba do dzisiaj nie poradziłem sobie z nim do końca. Zbyt krótki okres czasu upłynął od jego odejścia, za dużo energii życiowej kosztowała walka o jego zdrowie, żebym mógł zastanawiać się nad kandydowaniem na stanowisko burmistrza gminy, która tak jednoznacznie się z nim kojarzy.

Od podstawówki przychodziłem do urzędu w Dobczycach i to było naturalne, że to miejsce kojarzyło mi się z tatą. W dalszym ciągu nie potrafię sobie wyobrazić, żebym siedział w jego gabinecie, który dla mnie nadal jest jego miejscem. Mimo, że po tacie urzędował w nim Paweł Machnicki, a teraz Tomasz Suś. To nie jest kwestia polityczna, ani kariery, tutaj wchodzą w grę emocje i trauma związana z jego śmiercią.

Przed wyborami pisał pan; „Tata wysoko postawił poprzeczkę, z którą każdy kolejny gospodarz gminy będzie musiał się zmierzyć”. Śledzi pan poczynania Tomasza Susia na tym stanowisku?

Śledzę, ale nie będę go oceniał. Każdy z wójtów i burmistrzów ma swoje podejście, swoje problemy i sposoby na ich rozwiązanie, a to weryfikują  mieszkańcy.

Przez blisko 25 lat pracy w samorządzie tata wyznaczył wysokie standardy w podejściu do mieszkańców, współpracowników, inwestorów, strażaków, nauczycieli, przedsiębiorców, osób zaangażowanych w działalność organizacji pozarządowych. Zyskał autorytet i zbudował relacje na każdym szczeblu samorządu, wśród wójtów, burmistrzów, prezydentów, w powiecie i województwie, a także w kręgach rządowych i ministerialnych. Wysoko postawił poprzeczkę, z którą każdy kolejny gospodarz gminy będzie musiał się zmierzyć, ale ja tutaj też jestem mierzony tą miarą, bo jestem jego synem.

Często się zdarzają takie porównania? Zdania typu „tata by tego nie zrobił”?

Tego jeszcze nie słyszałem, ale bardzo często słyszę „znałem pana ojca, bardzo dobrze znałem pana ojca”. Nie chcę, żeby Bogumiła Pawlaka porównywano do Marcina Pawlaka, choć prawdę mówiąc jest to nieuniknione. Nie z obawy o to, że nie doskoczę do postawionej przez niego poprzeczki. Tata zawsze mi powtarzał; synu, nie staraj się być taki jak ja. Tam gdzie uważasz, że robię coś dobrze, spróbuj być jeszcze lepszy, a tam gdzie według ciebie robię coś nie tak, wyciągnij z tego wnioski.

Od początku postawiłem sobie takie założenie, że nie będę oszukiwał ludzi po to, żeby błyszczeć. Nie chcę obiecywać rzeczy, co do których nie mam pewności, że uda mi się je zrealizować. Tak samo podszedłem do radnych; rozmawiam z nimi szczerze i uczciwie, nie rozgrywam niczego, nie jestem graczem politycznym.

W takim razie kim?

Chcę być gospodarzem.

Pisał pan również: „w przypadku gminy Wiśniowa istnieje niesamowity potencjał do przepracowania. Chciałbym, aby tak samo wysoko postawiona poprzeczka mogła zaistnieć również w tej gminie” – w jaki sposób podnosi pan tę poprzeczkę? I co kryje się za potencjałem do przepracowania?

Potencjał do przepracowania to ilość spraw do rozwiązania. Zostałem wybrany przez tych ludzi w jakimś celu, żeby rozwiązywać problemy. Robię to jak najlepiej potrafię i jakie są możliwości. Czasem mam wrażenie, że w gminie potrzeba cudotwórcy – nie wójta. Ilość problemów w zestawieniu z możliwościami finansowymi potrafi być przytłaczająca.

Zależy mi na tym, aby jak najwięcej osób wiązało się z gminą na stałe. Przede wszystkim muszą mieć możliwość i miejsce, aby zbudować dom. Ruchem w tym kierunku było uchwalenie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, gdzie uwolniliśmy dużo terenów pod budowlankę.

Zostałem wybrany przez ludzi, żeby rozwiązywać problemy. Robię to jak najlepiej potrafię i jakie są możliwości, ale czasem mam wrażenie, że w gminie potrzeba cudotwórcy – nie wójta.

Ponadto mieszkańcy muszą mieć zaspokojone podstawowe potrzeby. Nie mogą się martwić o to czy będą mieć wodę w kranie, a teraz próbujemy do gminy doprowadzić gaz, bo ten jest tylko w Węglowce.

Kiedy młodzi ludzie będą mieć komfortowe miejsce do życia, to pojawią się dzieci. Jak się pojawią, to gmina będzie musiała zapewnić nauczanie na wysokim poziomie. Mój poprzednik złożył wniosek na rewitalizację budynku przedszkola za 5 mln zł, na co próbujemy pozyskać finanse. Jeśli to się uda, a jesteśmy na liście rezerwowej, to będziemy budować przedszkole. Kiedy zaspokoimy podstawowe potrzeby, zwiększy się liczba mieszkańców, będą płacić podatki, co przełoży się na wyższe dochody, dzięki którym gmina będzie mogła się nadal rozwijać. Chodzi o to, aby zatrzymać tutaj ludzi.

Artykuł premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:

Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie. 

Zobacz więcej
Czytaj komentarze!