logo-web9
Historia Lekkostrawna

Umarł dziś Towarzysz Stalin

Myślenice, rok 1953. Poniedziałkowy wieczór zgasił światło i tak przykrótkiego marcowego dnia. Jest zimno. Strach skuł miasto cienką warstwą lodu. Trwa epidemia lęku. Mieszkańcy małego miasteczka boją się śmiać, rozmawiać i myśleć. Cierpią na paraliż strachu. Praca, los bliskich i dobre imię to zagrożone wartości, dla których wyrzekają się siebie.

Burym chodnikiem wzdłuż brudnej ulicy idą naprzeciwko siebie dwie szare postacie. Obaj przemoczeni, zziębnięci i głodni – to normalne w komunizmie – wszyscy wszystkiego otrzymują tu po równo. Dwóch mężczyzn w średnim wieku zatrzymało się, marznący park zamknął ich pod parasolem ciemności i lodowatego deszczu. Witając się mocnym uściskiem przemarzniętych dłoni, przyglądają się sobie, uważnie ważąc słowa przed ich wypowiedzeniem.

– Cześć! Z pracy? – zapytał retorycznie pierwszy.

– Cześć! Tak, idę do domu. Co słychać? – leniwie toczy się pozbawiona treści rozmowa.

– Wiesz, dzisiejszy dzień to dobry dzień. Jak zwykle nie piję, tak od kilku dni świętuję – odpowiedział pierwszy, wysuwając z obszernej kieszeni płaszcza półlitrówkę zawiniętą w gazetę.

– A tak, słyszałem, Stalin umarł. Wiesz na co? – odważył się szeptem drugi.

– Na szczęście – odpowiedział pierwszy, zamykając powtarzany w całej Polsce żart.

Roześmiali się cicho, upewniając się, że nikt na nich nie patrzy. Zatrzeszczała cieniutka warstewka łamanego lodu. Zamilkli, ulicą przetoczył się powoli milicyjny wóz, przecinając czernią opon bure kałuże. Trupiobiałe światło reflektorów zgasło tak szybko, jak się  pojawiło.

– Nie śmiej się ze Stalina, mamy żałobę narodową – powiedział drugi, gdy wóz zniknął z pola widzenia.

– O żałobie słyszałem, nie wiem tylko jakiego narodu ona dotyczy? – bez oznak radości zażartował pierwszy. – Czytałeś gazetę?

– Ostatnią gazetę widziałem przed wojną – odpowiedział drugi. Na twarzy obydwu ukazał się gorzki grymas uśmiechu.

– Też nie czytam, ale tę kupiłem, żeby zawinąć flaszkę, i z żalu za Stalinem oczywiście – znów zachichotał cicho, rozglądając się wokół pierwszy – Warto do niej zajrzeć przez wzgląd na naszego kolegę Janka.

– Do czego chcesz zaglądać? Do flaszki? – zapytał drugi.

– Nie, najpierw do gazety – zaśmiał się pierwszy. Opublikowali wiersz Janka, żegna w nim Stalina.

Posłuchaj, synu...

Posłuchaj, synu, umarł
dziś Towarzysz Stalin
W Moskwie dalekiej.
Czynem będziemy Go żegnali,
Nie łzą powieki.
Posłuchaj, synu, to był ktoś,
jak dąb wyniosły,
Jak dąb wspaniały...
Dzień zapamiętaj, choć niedorosły
Jesteś i mały.
Musimy serca nasze poszerzyć
I siły wzmóc...
Tak bowiem hufcom czynić należy,
Gdy umarł wódz.*

– I co powiesz? – zapytał pierwszy z przekąsem.

– O Janku nic. Takie czasy. Dziś wszyscy wielcy tak piszą. Ludzie już dawno przestali mnie zaskakiwać. A Stalin cóż, przecież wiesz wszystko, tylu dobrych ludzi zniszczył – odpowiedział drugi.

– Może teraz coś się zmieni? – zapytał bez przekonania pierwszy.

– Widać że nie pierwszy dzień pijesz. Przyjdą inni tacy jak on, a ludzie zawsze się dostosują. Nic się nie zmieni – stwierdził stanowczo drugi.

– Miałem nadzieję, że skłamiesz na pocieszenie, ale co robić – trudno. Idę, za długo rozmawiamy – powiedział pierwszy, wysuwając dłoń na pożegnanie.

– Nie świętuj zbyt długo, nie ma czego, przyjdą kolejni. Cześć! – rzekł na pożegnanie drugi.

Podali sobie dłonie. Nie oglądając się za siebie, ruszyli każdy w swoją stronę, zanurzając się w szeroko opisaną w gazetach szczęśliwą codzienność, której istnienia – jak dotąd – nikomu na trzeźwo nie udało się stwierdzić.

Artykuł premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:

* Fragment wiersza Jana Sztaudyngera „Posłuchaj synu...”

Zobacz więcej
Czytaj komentarze!