"Nie ma nic gorszego niż samotność w chorobie". Dlatego postanowili pomagać w oddziale covidowym
Nie czujemy się bohaterami, ale jesteśmy szczęśliwi, że możemy pomagać, że szpital zaufał nam – wolontariuszom. Bohaterstwa należy szukać wśród personelu szpitala. My nie dorastamy im do pięt. To im należą się brawa i szacunek
- mówią Barbara Gatlik i Krystian Stopka, którzy pracują jako wolontariusze w oddziale covidowym dla dzieci.
W wolnym czasie, po studiach lub pracy, zakładają stroje ochronne i zajmują się dziećmi chorymi na covid. Krystian Stopka i Barbara Gatlik z Jasienicy i Myślenic to wolontariusze, którzy odpowiedzieli na apel dr Lidii Stopyry, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii w Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
Rozmawiamy z nimi o potrzebie niesienia pomocy i nauce jaką z niej wyciągają.
Już drugi tydzień pełnicie dyżury wolontaryjne w Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie. Na czym polega wasza praca?
Basia: Praca wolontariusza polega przede wszystkim na dotrzymywaniu towarzystwa dzieciakom z oddziałów zakaźnych, odciążaniu rodziców i personelu. Opiekujemy się dziećmi w różnym wieku.
Najmłodsza księżniczka ma dwa miesiące; podczas dyżurów przebieram, karmię i usypiam małą. Starsze dzieci, którymi się opiekowałam, to m.in. dwuletnia dziewczynka i jej sześcioletni brat, chętnie bawiły się ze mną np. łapiąc bańki mydlane, malując mój skafander, czy śpiewając piosenki. Jednak największą rolę odegrała tutaj wyobraźnia, a ubierany podczas dyżurów skafander przypomina nieco strój ufo.
Krystian: Wypełniamy zwykłe czynności, jakie każdy z rodziców, czy opiekunów wykonuje na co dzień przy swoich dzieciach. Karmimy, przebieramy, przytulamy, a z tymi większymi się bawimy, aby chociaż na chwile zapomniały o tym, że są w szpitalu - jeśli to w ogóle jest możliwe.
Kiedy większość osób próbuje zachować dystans, zasłania się maseczkami, a często zostaje w domach – wy decydujecie się na bezpłatną pracę na oddziale, gdzie koronawirus to codzienność, dlaczego?
Krystian: Nasze zaangażowanie to odpowiedź na apel ordynator dziecięcego oddziału zakaźnego szpitala im. S. Żeromskiego - dr. Lidii Stopyry.
W przedświątecznym tygodniu napisała na Facebooku: „Drodzy Przyjaciele! Prosimy o pomoc. W trzeciej fali Covid-19 ciężko chorują młodzi ludzie - rodzice naszych pacjentów. Wczoraj 2-letnia Ola i 6-letni Maks, obydwoje z Covid zostali sami. Rodziców musieliśmy hospitalizować w oddziale dla dorosłych, na tlenie, walczą. Takich sytuacji jest coraz więcej. Potrzebujemy wolontariuszy, którzy dotrzymają dzieciom towarzystwa, pobawią się, pocieszą. Najchętniej ozdrowieńców lub osoby zaszczepione. Dzieciom w chorobie smutno, a rodzicom między jednym a drugim tlenowym oddechem serce się kraje”.
Na ciebie podziałało?
Krystian: Nie zastanawialiśmy się długo i bardzo szybko z Basią, podjęliśmy decyzję o zaangażowaniu. Nie chcemy dopuścić do tego, aby te dzieci w samotności przebywały w szpitalu. Nie ma nic gorszego niż samotność w chorobie.
Co więcej pierwsze dyżury Basia sprawowała właśnie z opisanym przez panią doktor rodzeństwem, a później w nasze ręce zaczęły trafiać inne dzieci. Obecnie naprzemiennie pełnimy dyżury przy dwumiesięcznej Marysi, ważącej 2,15kg, a coraz częściej pomagamy rodzicom obecnym na oddziale, którzy również są chorzy. Kiedy przychodzimy rodzice chociaż przez chwilę odpoczywają - nabierając sił do dalszej opieki nad swoimi pociechami lub idą wziąć prysznic.
Dla mnie jednym z najgorszych objawów koronawirusa jest samotność, poczucie odizolowania i niepewności. Odczuwam je bardzo mocno jako dorosły człowiek, więc jak muszą w tych trudnych czasach czuć się dzieci?
Basia: Dla mnie jednym z najgorszych objawów koronawirusa jest samotność, poczucie odizolowania i niepewności. Odczuwam je bardzo mocno jako dorosły człowiek, więc jak muszą w tych trudnych czasach czuć się dzieci? No właśnie, jedyne co mogłam zrobić, to przy nich być, zapewniać, że kiedyś wrócą do domu i będzie jak dawniej. Szczęście rodziców po powrocie dzieci do domu, jest dla mnie największą motywacją.
Nie boicie się o swoje zdrowie? Jak na waszą decyzję reagują najbliżsi?
Basia: Oczywiście, boję się o swoje zdrowie, lecz decyzję o podjęciu wolontariatu w miejscu, gdzie są zakażone osoby podjęłam dość szybko. Jestem ozdrowieńcem, a dodatkowo na oddziale stosowane są wszelkie środki ostrożności, łącznie z naszymi kilkuwarstwowymi kostiumami ochronnymi.
Krystian: Warunkiem podjęcia wolontariatu były dwa kryteria: pełnoletniość i bycie ozdrowieńcem lub osobą zaszczepioną. Spełniamy oba. Wiemy, że mamy przeciwciała, gdyż wykonaliśmy badania. Po drugie szpital każdorazowo wyposaża nas w odzież ochronną, gdy wchodzimy na oddział - tzw. stroje kosmonautów. Na każdym kroku są umywalki, żele antybakteryjne.
A strach… Oczywiście, że mi towarzyszy. To chyba naturalna emocja, zwłaszcza w takich warunkach. Jednak życie jest jedno i trzeba je dobrze przeżyć. A jeśli idziemy robić dobre rzeczy, to nic złego nie może nas spotkać. Jeśli nasze dłonie - co prawda w podwójnych ochronnych rękawiczkach - mają chociaż na chwilę pomóc, kiedy dziecko jest przytulane lub karmione, to prostszej formy pomocy nie znam.
Jakie były wasze wyobrażenia przed wejściem na oddział w zestawieniu z tym, co zobaczyliście po przekroczeniu progu?
Krystian: Przed wejściem na oddział miałem wiele obrazów co może mnie zastać. W progu drzwi przywitała mnie doktor pełniąca dyżur z pytaniem: „Czy jest pan świadomy, że wchodzi pan na oddział covidowy, gdzie nie tylko chorzy są mali pacjenci ale także ich rodzicie?” Usłyszałem to pytanie dwukrotnie. Z każdą chwilą byłem pewien coraz bardziej, że nie mogę zmienić zdania, a jak mówi mój przyjaciel „słowo ważniejsze, niż pieniądze”.
W środku zobaczyłem uśmiechnięte oczy personelu oddziału, chętnego do pomocy. Profesjonalistów, którzy w stoicki sposób ratują zdrowie i życie dzieci, nie dając poznać, że właśnie trwa walka. Pamiętam, gdy pierwszy raz się ubierałem w strój ochronny. Trwało to dobry kwadrans. Później było znacznie szybciej.
W progu drzwi przywitała mnie doktor pełniąca dyżur z pytaniem: „Czy jest pan świadomy, że wchodzi pan na oddział covidowy, gdzie nie tylko chorzy są mali pacjenci ale także ich rodzicie?” Usłyszałem to pytanie dwukrotnie.
Już wiem, co w której kolejności trzeba ubrać i co w której kolejności zdjąć, wychodząc z sali chorych w tzw. „strefie”. W tej materii pomagały nam panie pielęgniarki. Z każdym dyżurem pojawiają się coraz to nowe pytania - personel zawsze służy nam pomocą i chętnie na wszystkie odpowiada.
Natomiast najtrudniejszy dla mnie jest płacz dziecka. Kiedy nie wiem jak mu pomóc, a przecież jest przebrane, nakarmione - jednak cierpi. Przecież nie potrafi mówić, gdyby mówiło byłoby łatwiej.
Basia: Wydaje mi się, że do tego typu pracy nie da się w żaden sposób przygotować. Trzeba zabrać ze sobą masę empatii, spokoju i pozytywnego myślenia.
W jakim wieku znajdują się dzieci, którymi się opiekujecie?
Basia: Do tej pory opiekowałam się trójką dzieci: dwuletnią dziewczynką i jej sześcioletnim bratem oraz dwumiesięczną księżniczką. Niestety ich rodzice nie mogą towarzyszyć im na oddziale, więc do akcji wkroczyli wolontariusze.
Krystian: Na oddziale najmłodszym dzieckiem jest 11-dniowa dziewczynka. Razem z mamą przechodzą covid, a z tego co wiem, dziecko ma spore zmiany na płucach. Opiekuję się dwumiesięczną Marysią, a w międzyczasie pomagam rodzicom innych ciut starszych dzieci, którzy tak jak wcześniej wspomniałem chcą wziąć prysznic lub odpocząć na chwile.
Przez okna innych sal widać, że wśród pacjentów są również nastolatkowie. Szpital pozwala, aby dzieciom towarzyszył jeden z rodziców, o ile czuje się na siłach a jego stan zdrowia nie wymaga hospitalizacji. Jeśli stan zdrowia rodziców się pogarsza - wtedy ci są hospitalizowani na oddziałach dla dorosłych.
Jak dzieci przechodzą koronawirusa? Do tej pory zdawało się, że ta choroba to domena osób starszych.
Krystian: Nie czuje się kompetentny, aby udzielać informacji na to pytanie. Tutaj trzeba zapytać bezpośrednio lekarzy. To co wiem, to to że dzieci również chorują i wirus ich nie oszczędza. Często powoduje duże zmiany w płucach. A powikłanie po covid – tzw. syndrom MIS-C, może poważnie uszkodzić serce. To co jak mantrę powtarzają rodzice dzieci, które są hospitalizowane, często słyszymy od nich, że nie można bagatelizować gorączki u dziecka, a szczególnie gdy nie można jej zbić żadnymi lekami.
Czego uczy was wolontariat i pandemia?
Basia: Wolontariat uczy tego, że aby pomóc, wystarczy tak niewiele. A pandemia… że pomimo najszczerszych starań, pozostajemy czasem bezsilni.
Krystian: Mi pozwala jeszcze lepiej poznać i zrozumieć ciężką pracę całych zespołów ochrony zdrowia. Pozwala też pomóc konkretnemu dziecku w konkretnej sytuacji.
Jak udaje wam się dzielić czas na pracę i wolontariat?
Krystian: Kiedyś moja znajoma powiedziała: „Jesteś zajęty, jesteś potrzebny”. Nasze życie społeczne od roku wygląda zupełnie inaczej niż przed pandemią. Mamy przecież więcej czasu, więc jeśli można go wykorzystać w dobry sposób, to właśnie to robimy. Nasze dyżury najdłużej trwają 4 godziny. Maksymalnie dyżury mamy 2 dni z rzędu i np. dzień lub dwa przerwy.
Basia: Wolontariat przeplatam z zajęciami na uczelni. Dyżur osób pracujących w szpitalu Żeromskiego trwa niejednokrotnie cztery razy dłużej. Należy się im wielki szacunek i podziw.
Czy emocje jakie przeżywacie podczas dyżuru, towarzyszą wam po powrocie do domów?
Basia: Nie, staram się nie zabierać emocji do domu. I odwrotnie, idąc do szpitala na dyżur staram się nastawić jak najbardziej pozytywnie.
Krystian: Po każdym dyżurze kontaktuje się z Basią. Dzwonię do niej, żeby opowiedzieć co się działo, czy dane dziecko zjadło i jeśli tak to ile, czy załatwiło swoje potrzeby fizjologiczne, czy płakało czy było grzeczne. Co do emocji, te staram się zostawić za sobą po przekroczeniu progu szpitala. Na początku było to trudne, teraz jest trochę lepiej. Te rozmowy pomagają mi, bo jest osobą która w tej sytuacji rozumie mnie najlepiej - przecież sama pełni taką samą rolę jak ja.
Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, okazji do pomocy dzieciom, osobom starszym, chorym jest cała masa. Nie czekajmy aż ktoś nas poprosi o pomoc! Możemy sami tę pomoc proponować.
Czujecie się bohaterami? W mediach społecznościowych właśnie w ten sposób nazywa was wiele osób.
Basia: Nie czuję się bohaterką, ale jestem bardzo szczęśliwa, że mogę pomagać, że szpital zaufał nam – wolontariuszom. Wierzę, że razem wygramy.
Krystian: Czujemy, że przebywamy wśród bohaterów - wśród całego zespołu ochrony zdrowia, pań salowych i tych wszystkich osób, które na co dzień walczą o zdrowie i życie pacjentów, czy dbają o komfort ich przebywania na oddziałach. My nie dorastamy im do pięt. To im należą się brawa i szacunek. A komentarze w mediach społecznościowych dotyczące naszego zaangażowania są miłe. Jednak jesteśmy zwykłymi „Kowalskimi” - od pierwszego przekroczenia progu oddziału - nic się u nas nie zmieniło.
Co powinien zrobić ktoś, kto chciałby pójść obraną przez was ścieżką i również pomagać przy pracy z chorymi?
Krystian: Z ramienia Fundacji Akuratna jest nas dwójka: Basia i ja. Wiemy, że w wolontariat na naszym oddziale zaangażowało się znacznie więcej osób. Na ten moment na dziecięcym oddziale zakaźnym w szpitalu im. S. Żeromskiego jest już pełna obsada wolontariuszy.
Osobom, które po przeczytaniu rozmowy z nami zapali się lampka i chęć pomocy, czy zaangażowania - polecamy kontakt z dyrekcją lub rzecznikami prasowymi danego szpitala z pytaniem; czy nie potrzebują pomocy i jeśli tak, to jakiej i w czym.
Wiemy, że szpitale zmagają się chociażby z brakiem wody dla pacjentów. To może wydawać się dziwne, ale na prawdę tak jest. Dzieje się tak, ponieważ często rodziny pacjentów którzy są w kwarantannie nie mogą wyjść z domu a tym samym zrobić zakupów dla pacjentów.
Basia: Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, okazji do pomocy dzieciom, osobom starszym, chorym jest cała masa. Nie czekajmy aż ktoś nas poprosi o pomoc! Możemy sami tę pomoc proponować.
Barbara Gatlik: To 24-letnia mieszkanka Myślenic. Na co dzień studiuje organizację produkcji filmowej i telewizyjnej w Szkole Filmowej w Katowicach. Od kilku lat pomaga jako wolontariuszka w organizacji wydarzeń charytatywnych SMYK FEST im. Kacperka Chodurka z ramienia Fundacji Akuratna.
Krystian Stopka: To 29-letni mieszkaniec Jasienicy. Na co dzień pracuje w obszarze PR i Marketingu. Wiceprezes Fundacji Akuratna - organizatora charytatywnego festiwalu muzycznego „Smyk Fest im. Kacperka Chodurka” odbywającego się od 2017 roku w Myślenicach. W 2020 roku zorganizowali akcję #poMOCnaMaseczka - w ramach której zebrali środki na zakup przenośnego respiratora dla myślenickiego szpitala oraz 20 stetoskopów i materac podgrzewający ciało dziecka do reanimacji dla oddziału dziecięco zakaźnego im. S. Żeromskiego w Krakowie.
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.