logo-web9
Historia

Agnieszka Cahn: Dzisiaj pomiędzy nami wyrastają coraz wyższe i grubsze mury, spoza których przestajemy się widzieć, słyszeć i rozumieć

„Znowu spotykam myśleniczan nienawidzących myśleniczan. Słyszę wiele słów pełnych lekceważenia, nienawiści, pogardy. Znowu, tak jak kiedyś "swój do swego, po swoje". Tym razem nie po chleb, nie po religię, ale po światopogląd, opcję polityczną, społeczne zaangażowanie lub jego brak.

Pomiędzy nami wyrastają coraz wyższe i grubsze mury, spoza których przestajemy się widzieć, słyszeć i rozumieć. Niech żaden naród nie szkoli się do wojny, niech nie szkoli się do wojny żadna partia i żaden człowiek"

- w 79. rocznicę „wywózki” żydowskich mieszkańców Myślenic, pod tablicą pamięci na Rynku mówiła Agnieszka Cahn, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myślenice.

O wydarzeniach z 22 sierpnia 1942 roku na myślenickim Rynku przypomina tablica upamiętniające ten dzień, ale pamięć o nim od lat kultywuje grupa mieszkańców oraz Stowarzyszenie Wspólnota Myślenice.

W jednej z kamienicy znajdującej się na Rynku znajduje się tablica upamiętniająca te wydarzenia. Od 16 lat spotykają się pod nią mieszkańcy Myślenic, aby uczcić pamięć jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w wojennej historii miasta. Dokładnie 79 lat temu, 22 sierpnia 1942 roku z płyty myślenickiego Rynku wywiezionych, a następnie zamordowanych zostało około 1300 żydowskich mieszkańców.

Zagłada myślenickich Żydów, która dokonała się prawie osiemdziesiąt lat temu, to tragiczna karta historii miasta o której trudno zapomnieć. Dlatego każdego roku pod tablicą pamięci spotykają się ci, którzy kultywują pamięć; potomkowie ofiar, współmieszkańców, sąsiadów, wszyscy nie-obojętni wobec wydarzeń przeszłości.

 

"Znowu spotykam myśleniczan nienawidzących myśleniczan"

Pod tablicą upamiętniającą ten dzień zapłonął znicz, złożono kwiaty i odmówiono modlitwę. Głos zabrała Agnieszka Cahn, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myślenice i jego wiceprezes oraz „gospodyni” tego cyklicznego wydarzenia.

Przypomniała, że „Auschwitz nie spadł z nieba” omawiając jednocześnie dzień wywózki i zachowania mieszkańców. Przypomniała, że deportację poprzedził cały cykl wydarzeń takich jak m.in. zakaz wejścia na Rynek, chodnik, do parku, do budynku "Sokoła", przypominała najazd Adama Doboszyńskiego, aby ostatecznie nawiązać do mocy słowa. Nawiązała też do obecnej sytuacji politycznej i atmosfery jaką obserwuje wśród mieszkańców.

- Dzisiaj po 79 latach tragiczne wydarzenia zagłady myśleniczan Żydów wydają się mi bliższe i bardziej wyobrażalne niż w 2004 roku, kiedy wieszaliśmy tutaj tablicę pamięci. Znowu spotykam myśleniczan nienawidzących myśleniczan. Słyszę wiele słów pełnych lekceważenia, nienawiści, pogardy. Znowu, tak jak kiedyś "swój do swego po swoje". Tym razem nie po chleb, nie po religię, ale po światopogląd, opcję polityczną, społeczne zaangażowanie lub jego brak. Pomiędzy nami wyrastają coraz wyższe i grubsze mury, spoza których przestajemy się widzieć, słyszeć i rozumieć. Niech żaden naród nie szkoli się do wojny, niech nie szkoli się do wojny żadna partia i żaden człowiek - mówiła. Pełną treść przemówienia publikujemy poniżej.

Następnie fragmenty swoich wspomnień dawnych mieszkańcach Myślenic zawarte w książce "Idę do moich miłości", odczytała myśleniczanka Barbara Tesse. - Przyszłości potrzebna jest pamięć - mówiła.

Po złożeniu kwiatów głos zabrał zastępca burmistrza, który deklarował pamięć o tym wydarzeniu i jego mieszkańcach ze strony władz miasta. - Burmistrz będzie pamiętał o historii w Myślenicach, pamięta i na pewno tutaj z Wami będzie. Jak w poprzednim roku, jak w tym i w kolejnych latach. Z naszej strony na pewno ta pamięć będzie, bo to jest pamięć w dużej mierze o obywatelach naszego miasta i naszego państwa. Tak do tego podchodzimy, to byli nasi obywatele i pamięć oraz godność im się należy – mówił Mateusz Suder, zastępca burmistrza miasta i gminy w Myślenicach.

"Auschwitz nie spadł z nieba”

Agnieszka Cahn, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myślenice: "Auschwitz ist nicht vom Himmel gefallen" („Auschwitz nie spadł z nieba”) - powiedział kiedyś prezydent Austrii Alexander Van Der Bellen, a potem cytując go, powtórzył to samo Marian Turski. Auschwitz nie spadł nam z nieba. Dzień 22 sierpnia 1942, to dzień w którym Myślenice straciły jedną trzecią swoich mieszkańców, także nie spadł wtedy z nieba.

W ów tragiczny Szabat, w ową "czarną sobotę" sparaliżowani strachem myśleniczanie, katolicy patrzyli zza firanek jak ich żydowscy sąsiedzi wywożeni są z tego Rynku na śmierć. Na 162 furmankach wyjechało ponad 1300 myśleniczan-Żydów, a człowiek, który ich kolejno odliczył i dopilnował, by wszystko przebiegło sprawnie był absolwentem naszego liceum, i - być może – zasiadał w tej samej ławce, w której w latach 80-tych ubiegłego wieku siadałam ja i wielu z was.

Zanim nastąpiła deportacja, był jednak wrzesień 1939 roku, utrata państwowości i wolności, okupacja. były opaski z Gwiazdami Dawida, zakaz wejścia na Rynek, na chodnik, do parku. Jeszcze wcześniej było obcinanie pejsów, upokorzenia, obelgi. Jeszcze wcześniej, na długo przed okupacją burmistrz Myślenic uderzył w twarz jednego z radnych; doktora praw Łazarza Goldwassera, kiedy ten przemawiał na posiedzeniu rady miasta, domagając się równych praw i sprawiedliwego wsparcia dla wszystkich ubogich myśleniczan, bez względu na wyznanie. 

Jeszcze wcześniej rada miasta zabroniła żydowskim mieszkańcom wstępu na teren "Sokoła". Jeszcze wcześniej spopularyzowano hasło "swój do swego po swoje" i wymyślono "ekonomiczny antysemityzm", według którego konkurencja pana Pitali z Panem Górnikiem była fair, ale konkurencja pana Jeretha z panem Pitalą - już nie.

Jeszcze wcześniej banda Adama Doboszyńskiego najechała miasto, złupiła żydowskie rodziny, rozbroiła policję i paradowała po płycie Rynku z nocnikiem starosty. Jeszcze wcześniej gazetki lokalnej kongregacji kupieckiej publikowały jadowite antysemickie teksty od których włos jeży się na głowie do dziś. A Doboszyński na licznych wiecach na Zarabiu "podjudzał" katolików przeciw Żydom, używając słów pełnych nienawiści, ciężarnych nienawiścią.

Na początku było słowo. To nie tylko cytat ze św. Jana. Przypisywanie słowom sprawczej mocy było zawsze niezwykle popularne w Judaizmie. Według jednej z koncepcji stworzenia świata, najwyższy dokonał aktu kreacji, używając do niego 22 liter alfabetu ognia.

Słowo powołuje do życia, ale może także życia pozbawić. Słowa "Łazarzu wstań" - wskrzesiły umarłego; słowa "Łazarzu zamilcz" odebrały myślenickiemu radnemu prawo do człowieczeństwa. Potędze słowa poświęcił swoją jedyna powieść ("Słowo ciężarne") Adam Doboszyński.

Dzisiaj po 79 latach tragiczne wydarzenia zagłady myśleniczan Żydów wydają się mi bliższe i bardziej wyobrażalne niż w 2004 roku, kiedy wieszaliśmy tutaj tablicę pamięci.

Znowu spotykam myśleniczan nienawidzących myśleniczan. Słyszę wiele słów pełnych lekceważenia, nienawiści, pogardy. Znowu, tak jak kiedyś "swój do swego po swoje". Tym razem nie po chleb, nie po religię, ale po światopogląd, opcję polityczną, społeczne zaangażowanie lub jego brak. Zaczynam się bać. Wiem, że wielu z was pomyśli teraz, że przesadzam, że jakżesz można porównywać, że to nie te czasy.

W październiku 1938 r. minister spraw wewnętrznych RP odebrał tysiącom Polaków - Żydów przebywających za granicą, prawo do polskiego obywatelstwa. W odpowiedzi na to, szef gestapo Reinhard Heydrich aresztował i deportował do granicy 17 tysięcy bezpaństwowców. Ex-Polaków z nagle nieważnymi paszportami. Polscy Żydzi stanowili niemal 60% "obcych" w hitlerowskich Niemczech. Teraz koczowali na "ziemi niczyjej", pomiędzy niemiecką a polską strażą graniczną, pozbawieni pomocy i nadziei, niechciani przez nikogo. Sceny z polsko-białoruskiej granicy, które obserwuję ostatnio w mediach nie mogą nie przywoływać przeszłości.

"Oni", "tamci", "zdrajcy", "obcy", "szuje", "debile", "kosmopolici", "cioty", "pisiory", "nie rozmawiam z nią", "nie znam tego pana", "usunąłem ze znajomych", "przechodzę na drugą stronę ulicy", "unikam", "odwracam głowę od tego syfu, od tej patologii, sami sobie niech zdychają". Pomiędzy nami wyrastają coraz wyższe i grubsze mury, spoza których przestajemy się widzieć, słyszeć i rozumieć.

Izajaasz marzył o czwartym wersie drugiego rozdziału swojego proroctwa; Lo Jisa, goj el goj cherew, velo jilmedu od milchama! (naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będzie się więcej zaprawiać do wojny). Chciałabym żebyśmy na koniec, zaśpiewali dwuwiersz i rozeszli się w pokoju. Niech żaden naród nie szkoli się do wojny, niech nie szkoli się do wojny żadna partia i żaden człowiek.

"Wywózka" reprezentantów społeczności żydowskiej miała miejsce w czasie trwania okupacji niemieckiej. Jak czytamy w "Myślenice. Monografia Miasta" w tym okresie ludność żydowska stanowiła szóstą część myślenickiej społeczności. Podczas konferencji w Wannsee, Niemcy podjęli decyzję o eksterminacji 11 mln Żydów mieszkających na europejskim obszarze wpływów niemieckich.

Zarządzenie dotarło również do Myślenic, gdzie przewidziano jednorazową akcję, w ramach której zaplanowano wywózkę wszystkich reprezentantów tej nacji. Podczas organizowania transportu zapewniano ich, że zostaną przesiedleni na tereny wschodnie. Tak się jednak nie stało, a w zdecydowanej większość zostali rozstrzelani lub trafili do niemieckich obozów śmierci.

Tak ten dzień w „Monografii Myślenice” opisuje Paweł Lemaniak:

„Wywózka zaplanowana została na dzień 22 sierpnia 1942 r. Kilka dni wcześniej Żydzi z gminy Myślenice (…) otrzymali z Arbetsamtu polecenie stawienia się na rynku w Myślenicach. W piśmie zapewniano ich, że celem wywózki jest przesiedlenie na tereny wschodnie. Nie zdawano sobie w tym czasie sprawy z prawdziwego celu niemieckich działań. Wydarzenia, które rozegrały się w ciągu tych kilku dni poprzedzających wywózkę, były dramatyczne zarówno dla Żydów, jak i pozostałej części mieszkańców. Myśleniczanie bezradnie przyglądali się rozpaczy, popłochowi i przygnębieniu, jakie ogarnęło Żydów (…), którzy nie wiedzieli jak zareagować, głośno dyskutowali, zasięgając rady osób posiadających w tym środowisku największy autorytet. Pakowali dobytek, szybko sprzedawali rzeczy, których nie można było zabrać, wykupywali leki i żywność, żegnali się z przyjaciółki i sąsiadami.

 (…) „Żydzi w oczach okupanta stanowili najgorszą kategorię ludzi, których należało wyeliminować ze społeczeństwa. (…)22 sierpnia senny myślenicki rynek ożył. Od wczesnych godzin rannych zapełniał się furmankami transportującymi rodziny żydowskie i ich dobytek. Żydom wolno było zabierać tylko rzeczy osobiste i wartościowe.

Na pięciuset furmankach przewożono około 1200 ludzi, w tym 400 mężczyzn, 500 kobiet i 300 dzieci. Wśród nich były także rodziny przybyłe do Myślenic w trakcie okupacji. (…) Całość akcji odbywała się spokojnie, funkcjonariusze niemieccy ubrani byli w cywilne ubrania, tak aby nie potęgować nastroju nerwowości (…) Kiedy kolumna opuściła miasto, na rynku urządzono wyprzedaż mienia pożydowskiego, a w zasadzie tego, co z niego zostało po rozgrabieniu przez Niemców. Przygotowani do długiej wędrówki Żydzi dotarli jedynie do Skawiny koło Krakowa, gdzie zamknięto ich w obozie przejściowym do którego jeszcze przez kilkanaście dni przywożono pojedyncze osoby z Myślenic.

Kiedy transport dotarł na miejsce, Niemcy rozpoczęli selekcję ludzi, traktując ich gorzej niż zwierzęta. Dzielono ich na dwie kategorie - zdolnych i niezdolnych do pracy (…) odrzuconych rozstrzeliwano na miejscu, a ciała ładowane były na ciężarówki i wywożone w lasy, gdzie spoczęły w masowych, nieoznaczonych mogiłach. (…) Ludzi zdolnych do pracy skierowano do niemieckich obozów pracy, w tym głównie do obozu w Płaszowie.

Część egzekucji myślenickich Żydów miała miejsce w lasach nad przygotowanymi wcześniej grobami. Trwały one do pierwszej połowy 1942 r”.

Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie. 

Zobacz więcej
Czytaj komentarze!