logo-web9
Historia Lekkostrawna

Świąteczna pomarańcza

Świat podlega wpływom czasu, wraz z którym zmienia się znaczenie pojęcia dobrobytu. Można nie mieć nic i być bogatym lub posiadając wszystko, pozostać biednym


Dziewięcioletni chłopiec, siedzący przy szarym drewnianym stole, jest bogaczem. Otacza go półmrok Polski Ludowej. Wokół szare ściany, meble i szara cisza przecinana tykaniem szarego zegara. Szare z zimna dłonie skrywają wyjątkowy skarb – to pachnąca krągłość najprawdziwszej pomarańczy. Odrzucony na bok szary papier świadczy o tym, że pomarańczowy owoc to jedyny prezent, jaki otrzymał w te święta. To nie jest ważne.

W tej chwili nie istnieje dla niego świat, nie wierząc w swoje szczęście, w nabożnym skupieniu odrywa delikatnie pachnącą skórkę. Zamknął oczy. Cierpka słodycz przyjemnie zmroziła powierzchnię i tak chropowatego języka. Rozlała się pomarańczowym sokiem, budząc do życia wszystkie receptory smaku, równocześnie wypełniając usta i przełyk słońcem kubańskiej plantacji. Na ustach chłopca pojawił się uśmiech. Czekał na to cały rok. Polskie święta zapachniały pomarańczą.

W innym, podobno nowoczesnym i bardziej świadomym czasie, oczy wielu zwróciły się ku niespokojnej granicy. Ożyła zainteresowaniem pilnowana dniem i nocą bezpańska linia strzeżona przez siły sąsiadujących ze sobą światów. To ziemia niczyja, rozgraniczająca obszary ludzkich zwyczajów, kultur i zamożności. Po obu jej stronach gadające głowy z telewizyjnych pudeł mówią, że tam za zimną stalą ogrodzeń jest źle. Słuchając ich, ciężko się zorientować, gdzie jest dobrze, więc prosty człowiek może zbłądzić.

Obywatele każdego ze światów muszą znać granice, wobec czego z obu jej stron zieloni ludzie z bronią dniem i nocą udeptują śnieg wzdłuż kolczastego drutu. Do znudzenia w tę i z powrotem. Służą i marzną, ale – jak wiemy – nie jest to prawdziwy patriotyzm, ten ostatni mierzy się ciężarem rocznicowych wieńców i pustosłowiem uroczystych przemówień.

Gdy czarne buty zmęczyły się tratowaniem zmrożonego bielą śniegu, zielona postać przystanęła, by oszukać zbyt wolno płynący czas. Rozpoczął się znany od wieków żołnierski rytuał. Wyjęta z cienkiej rękawicy zmarznięta dłoń wsunęła się pod ciepłą płytę kuloodpornej kamizelki. Zmięte pudełko papierosów uwolniło z szelestem pokiereszowany rulonik papierosa. Iskry wydobywające się z pozbawionej gazu zapalniczki kilkakrotnie na setną część sekundy oświetliły ukrytą w dłoniach twarz żołnierza. Bez powodzenia. Gdy zginęły bez echa rzucone w ciemność dwa ciężkie żołnierskie słowa, po drugiej stronie kolczastego drutu rozbłysł płomyk zapalniczki z sąsiedniego świata.

W grudniową noc naprzeciwko siebie stanęli strażnicy dwóch galaktyk. W tym momencie różnił ich głównie poziom zawartości gazu w tanich plastikowych zapalniczkach. Milczeli. Nad granicą zawisła cisza, jaką można usłyszeć jedynie w grudniową noc. Stali tak blisko siebie, że para oddechów zderzała się ze sobą, osiadając marznącą rosą na stalowym drucie. Dłoń ze sprawną zapalniczką wysunęła się ostrożnie przez oko granicznej siatki, łamiąc zasady ustalone przez dwa sąsiadujące ze sobą światy. W pióropuszu iskier rozbłysł migotliwy płomyk, ożywiając czerwienią żaru zmiętego papierosa.

Żołnierz z zepsutą zapalniczką zaciągnął się głęboko tytoniowym dymem i energicznie zrzucił plecak w biel udeptanej ziemi. Zesztywniała z zimna dłoń szukała czegoś po omacku. Znalazł, zapachniało świąteczną pomarańczą. Drugi raz tej nocy naruszono linię graniczną, na domiar złego pomarańczowy cytrus dokonał nielegalnego przekroczenia. Żołnierz ze sprawną zapalniczką ostrożnie przyjął dar.

Obracając w dłoniach krągłość pomarańczy, nie potrafił ukryć tego, że nie wie, co z nią zrobić. Ostatecznie uniósł ją do ust i spróbował ugryźć. Na skrzywionej twarzy pojawił się wstyd niewiedzy. Dłoń właściciela niesprawnej zapalniczki ponownie wysunęła się poza drut, odbierając pomarańczę. Żołnierz naciął nożem skórkę, prezentując bez słów, jak obiera się owoc.

Właściciel sprawnej zapalniczki zrozumiał, zawinął pomarańczę w szarą kartę gazety, skinął głową i bez słowa zniknął w ciemnościach. W jednym momencie, pomimo dzielących ich różnic, stali się bogaci – i choć niczego to nie zmieni – na krótką chwilę dwa obce światy połączył zapach świątecznej pomarańczy.

Artykuł swoją premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:

Zobacz więcej
Czytaj komentarze!