Anna Dymna: Robię swoje mimo wszystko
PatrycjA10 grudnia 2009
Miesięcznik Powiatowy SEDNO znajdziecie w kioskach od 10 grudnia
Anna Dymna: Kiedy zakładałam Fundację, szukałam dla niej odpowiedniej nazwy. Ludzie podsuwali mi różne pomysły: „Pomóż”, albo „Daj dłoń”. I wtedy przypomniałam sobie piękny tekst „Mimo wszystko”. Dostałam go kiedyś na Rynku w Krakowie od młodych wolontariuszy. Było zimno, padał deszcz, a ja z moimi podopiecznymi wystawiałam dla bezdomnych spektakl „Stworzenie świata”. Dzieci, wręczając mi ten tekst powiedziały, abym go zawsze czytała jak będzie mi ciężko, smutno, jak ktoś sprawi mi przykrość, jak nie będę miała sił. Nie istniała jeszcze wówczas Fundacja, nawet o niej nie myślałam. Ale jako aktorka przyjaźniłam się z osobami niepełnosprawnymi i przygotowywałam z nimi przedstawienia. Kiedy nagle okazało się, że wielu z nich straciło prawo do korzystania z warsztatów terapeutycznych, nie było czasu na głębszy namysł. Musiałam założyć fundację i otworzyć dla nich warsztaty, by nie odczuli tego, że są wyrzuceni poza nawias. Gdy myślałam o tym, co mnie czeka, powtarzałam sobie: mimo wszystko spróbuję, mimo wszystko moi niepełnosprawni przyjaciele są godni naszej miłości i pomocy. Nazwa sama do mnie przyszła. Czasem słyszę od ludzi: „Po co to robisz? Przecież nie zmienisz świata”. Zdaję sobie z tego sprawę, ale jeśli mogę komuś pomóc, dodać sił, wywołać uśmiech na czyjejś smutnej twarzy, choć trochę rozjaśnić czyjeś życie, to chcę to robić. I teraz już wiem, że nie szkoda na to czasu, ani wysiłku, bo warto… Mimo wszystko. Mimo, że w dużej mierze muszę zrezygnować z życia prywatnego, że zdarza się, że jestem karcona przez niektórych za to, co robię, to robię to i będę robić, bo wiem, że jest to potrzebne. Życzę również takiej determinacji innym osobom działającym w fundacjach, czy organizacjach charytatywnych. Także tym z terenu Myślenic.
Z jakimi przeciwnościami losu, musi się borykać Pani Fundacja w życiu codziennym?
- Nie lubię narzekać, bo to tylko wstrzymuje działania i odbiera radość. Ale rzeczywistość w Polsce nie zawsze sprzyja dobrym działaniom. Mogłoby się wydawać, że skoro udało nam się zarejestrować fundację, to odnieśliśmy pewien sukces, lecz jest to dopiero początek trudnej drogi. Najbardziej dziwi mnie to, że czasem traktowana jestem przez różnych urzędników państwowych jak ich rywal, a nie jak ktoś, kto chce pomóc drugiemu. Kiepsko wygląda w Polsce kwestia zaufania do człowieka. Wygląda to tak, jakby nienormalnym lub podejrzanym było to, że ktoś chce zrobić coś dla innych. Tak po prostu. Działamy przecież przejrzyście, otwarcie, publicznie rozliczamy się z każdej złotówki, poddajemy się co roku audytowi, za który oczywiście płacimy, walczymy o zaufanie uczciwie i ciężką pracą. Wystarczy, że jakaś fundacja nie wywiąże się z obowiązków, a cień pada na wszystkie inne. Również niektóre ustawy skonstruowane są w taki sposób, że uniemożliwiają pomoc, zniechęcają do działania. Trzeba mieć w sobie bardzo dużo pokory, cierpliwości i siły, by dokonać czegoś ważnego, czegoś dobrego. Uczę się tego codziennie i walczę ze zniechęceniem. Buduję „Dolinę słońca” warsztaty terapeutyczno rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych intelektualnie w Radwanowicach pod Krakowem. Jeszcze dwa lata temu było to tylko marzenie. Rozpoczęliśmy prace w sierpniu 2008 roku, a mam nadzieję, że do końca 2010 roku zakończymy budowę. Ośrodek buduję z ludźmi z całej Polski, którzy wpłacają na ten cel 1 procent swoich podatków. Da się zatem robić coś razem, jeśli tylko pojawia się wspólny cel, sens i jeśli obdarza się kogoś zaufaniem. Po pięciu latach starań, procedur, walki otrzymałam pozwolenie na budowę Ośrodka Wczasowo -Rehabilitacyjnego „Spotkajmy” się w Lubiatowie nad Bałtykiem.
Tak. Trzeba mieć pokorę, cierpliwość i nie tracić wiary i radości. Trzeba znosić wszystko i być niezłomnym w dążeniach, a w chwilach załamań po prostu myśleć o celu! Najgorsze, że wciąż zmieniają się władze, rządy, a więc koncepcje, priorytety, nastawienia… Niby każdy chce dobrze i stara się, np. wybudować nowy most, ale rzadko kiedy zdąży doprowadzić budowę do końca, bo przychodzą nowi, którzy też chcą dobrze, ale most poprzednika im się nie podoba więc rozpoczynają budowę swojego, w innym kolorze, rozmiarze, miejscu. Kiedy budowa osiąga półmetek, znowu wszystko się zmienia … Nadal chodzimy w bród, gdy tymczasem połówki mostów straszą i bolą. Dlatego jestem apolityczna, staram się cały czas myśleć o konkretnym celu i jego realizacji. Nie jest to łatwe szczególnie w okresie przedwyborczym, kiedy jesteśmy osaczeni, przez różnych ludzi z różnych partii. Jeśli raz się ugnę i stanę po jednej ze stron barykady to stracę sympatię ludzi po drugiej jej stronie. Polityczne „zawieruchy”, nie przynoszą nic dobrego dla moich podopiecznych, którzy potrzebują pomocy niezależnie od sytuacji politycznej w kraju. Wiele kłopotu sprawiają ciągle zmieniające się ustawy, które raz nam dają, innym razem próbują odebrać. Myślę, że Państwo powinno nas wspierać i powinniśmy znaleźć jakąś jasną i życzliwą płaszczyznę współpracy, tymczasem naprawdę nie wiem do kogo mam zwrócić się z problemami….
Jerzy Owsiak jako pierwszy przestrzegał mnie przed tym, co mnie czeka, powiedział, że moje największe kłopoty zaczną się dopiero wtedy, gdy fundacja odniesie sukces. Ja jednak chcę robić coraz więcej i być za to krytykowana, niż nic nie robić, siedzieć cicho i mieć tzw. święty spokój. Ponieważ zajmujemy się wieloma problemami, z którymi po prostu Państwo sobie nie radzi, więc być może jesteśmy czasem niewygodni. Od pewnego czasu istnieje w Naszej Klasie moje okienko i czytam na tym portalum co piszą ludzie. Samotność, frustracja jest chyba chorobą społeczną. Dobre słowa budzą w niektórych agresję, dlatego chyba wypisują oni wulgarne komentarze, które godzą przede wszystkim we mnie, w moją pracę, nawet w podopiecznych. Na szczęście jest to niewielki procent wszystkich wpisów. Inne są piękne, życzliwe, ważne. Dają mi ogromną wiedzę o potrzebach i nastawieniu ludzi do problemów życia. Internet jest dzisiaj wspaniałą drogą przekazywania informacji i kontaktów międzyludzkich, staje się powoli swoistego rodzaju gabinetem terapeutycznym dla rozgoryczonych, agresywnych, samotnych. Moja mama zawsze powtarzała, że każdy człowiek w środku jest dobry, tylko czasem o tym po prostu nie wie, bo jest nieszczęśliwy, samotny. Wciąż o tym myślę i sprawdzam czy Mama miała rację.
Czy posiada Pani wiedzę, jak z tego typu sprawami radzą sobie w innych krajach Europy?
- Nasza demokracja jest młoda, w związku z czym cały czas borykamy się z różnymi problemami, powstającymi na różnych płaszczyznach. Ale wiem, że są w Europie i na świecie takie państwa, gdzie osobę niepełnosprawną traktuje się na równi ze zdrową. W kategoriach dobrze pojmowanego snobizmu, a jednocześnie zaszczytu, rozumiana jest opieka nad takimi osobami. Ludzie, którzy adoptują np. dziecko niepełnosprawne, są w społeczeństwie darzeni ogromnym szacunkiem, tymczasem u nas zdarza się, że rodzice wstydzą się dzieci niepełnosprawnych. Często osoby niepełnosprawne traktowane są jak przybysze z innej planety, ludzie gorszego gatunku, jak ciężar i kłopot. Wiele zmienia się na lepsze, ale to wciąż sprawa barier mentalnych, stereotypów, braku świadomości społecznej. Wciąż łatwiej jest odizolować niepełnosprawne dziecko i skierować go na nauczanie indywidualne, niż przygotować szkoły do nauczania takiego dziecka. Problem nauczania, kłopoty z pracą… ileż tu jest jeszcze do zrobienia. Ze zmianą mentalności społecznej powinna pójść zmiana ustawodawstwa, co również wiele by zmieniło na lepsze.
Kim są Pani podopieczni? Jak wygląda praca z nimi? Jakie są jej efekty?
- Fundacja, którą założyłam, zajmuje się głównie osobami niepełnosprawnymi intelektualnie; są to ludzie, którzy w świadomości naszego społeczeństwa funkcjonują wciąż jako ludzie gorszej kategorii. Zajmuję się przede wszystkim osobami dorosłymi. Są to głównie sieroty społeczne, mieszkańcy schronisk. To oni najbardziej potrzebują miłości, przyjaźni i opieki. Dzieci z tymi rodzajami schorzeń objęte są zazwyczaj opieką państwa, mają rodziców, gorzej, gdy zostają same, a przecież nie radzą sobie samodzielnie w życiu. Mimo pełnoletniości pozostają „wyrośniętymi dziećmi” i nigdy nie osiągną dojrzałości emocjonalnej i intelektualnej. To są właśnie moje „dzieci”. Czyste, niewinne, bezradne. Uczą nas ważnych rzeczy. Dzięki nim od nowa uświadamiam sobie, co najbardziej potrzebne jest człowiekowi. Boli to, że ludzie wciąż dostrzegają dwa światy: świat ludzi niepełnosprawnych i świat ludzi zdrowych. Na szczęście, powoli udaje się ten pogląd zmieniać.
Od pięciu lat moja Fundacja organizuje na Rynku w Krakowie dni integracji pod hasłem „ Zwyciężać mimo wszystko”. Podczas pokazów sportowych, koncertów finałowych Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, przeglądów teatralnych obok ludzi niepełnosprawnych występują gwiazdy polskiej estrady, teatru, sportu. Wspólne śpiewanie, sportowe zmagania zacierają różnice. Nie liczy się niepełnosprawność. Są po prostu utalentowani ludzie we wspólnym, radosnym działaniu. Podczas pokazów sportowych rozgrywamy mecz siatkówki gwiazdy kontra sportowcy niepełnosprawni. Oczywiście nasze gwiazdy co roku sromotnie przegrywają. Zbyszek Zamachowski, który od początku jest z nami, powiedział kiedyś po meczu; „Przy tych ludziach, na boisku to ja czuję się jak niepełnosprawny. Muszę się zabrać za siebie.” Tak. Myślę, że od osób niepełnosprawnych możemy się wiele nauczyć i dowiedzieć o samym sobie. Dlatego naprawdę warto słuchać co mówią, patrzeć co robią, nie odwracać się od nich, po prostu zbliżyć się do nich.
Do niedawna w Polsce mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której ludzie niepełnosprawni praktycznie nie wychodzili na ulicę, przebywali w domach, ale nie dlatego, że sami tego chcieli, lecz dlatego, że nie byli akceptowani przez społeczeństwo. Dzisiaj ta sytuacja zmienia się. Pani uczyniła krok dalej zapraszając osoby niepełnosprawne do swojego programu w TV, w którym poruszane są bardzo trudne tematy.
- Długo zastanawiałam się jak, poprowadzić program. Gdyby czynił to specjalista, np. terapeuta, psycholog, czy lekarz, to posiadałby on większą wiedzę niż jego rozmówcy, i być może nie słuchałby ich z należną uwagą. Kiedyś rozmawiałam z dziewczyną chorą na anoreksję i bulimię. Potem powiedziała mi: „Pani jest pierwszą osobą, która naprawdę ze mną rozmawiała”. Zapytałam „Jak to możliwe, nie byłaś wcześniej poddawana terapii?”. „Byłam, ale moi rozmówcy mówili tylko to, co sami wiedzą o mojej chorobie, a nikogo nie interesowało to, co czuję i co jest moim największym problem”. Często zdarza się tak, że nie wiem zbyt dużo na temat przyczyn i leczenia choroby. Rozmawiam na ten temat jak zwykły człowiek, zadaję pytania, których nie mógłby zadać żaden specjalista. Czasem może naiwne, ale dotyczące konkretnego człowieka, jego cierpienia, życiowej sytuacji. Nie traktuję tych ludzi jak upośledzonych, biednych istot, bo wiem, że wewnątrz są to normalni, niczym, nieróżniący się ode mnie ludzie.
W Polsce wciąż za dużo jest tematów tabu, tematów, o których boimy się mówić. Np. kiedyś moim rozmówcą był piękny, młody chłopiec cierpiący na porażenie mózgowe. Przed programem zapytałam jego matkę, czy mogę z nim porozmawiać o seksie. Po co? – usłyszałam. Przecież ten problem go nie dotyka. W rozmowie dowiedziałam się jednak, że jest na odwrót i że chłopak chciałby z kimś na ten temat porozmawiać. Trzeba pamiętać o tym, że niepełnosprawni to ludzie tacy sami jak my, mający takie same potrzeby i problemy. Dla ludzi szokujące jest to, że czasem pytam umierającego człowieka czy nie boi się śmierci? Tymczasem ten właśnie człowiek marzy o tym, aby ktoś porozmawiał z nim na ten temat i sam prowokuje pytanie. Zadaję moim rozmówcom pytania trudne, bo wiem, że chcą je usłyszeć, a nie, dlatego, że jestem bezczelna, ciekawska czy nieczuła. Zresztą zaprzyjaźniam się często z moimi rozmówcami, pomagam im w najtrudniejszych chwilach. Często bywam w szpitalach rehabilitacyjnych. Ćwiczę tam mój storturowany kręgosłup. Zauważyłam, że chorzy wyrażają ogromną potrzebę zwyczajnej, prostej rozmowy. Zwykle po zabiegach przychodzą do mnie, szczególnie ci w najgorszym stanie, by opowiedzieć swoją historię, by się wypłakać, czymś pochwalić. Dla nich ważne jest to, aby ktoś ich po prostu wysłuchał. Dlatego słucham.
Czy sama rozmowa może być dobrym źródłem terapii?
- Najlepszym. Dyskutowałam kiedyś na ten temat z prof. Szczeklikiem, oraz z wieloma znanymi lekarzami. Żyjemy w czasach, w których ludzie oddalają się od siebie. Coraz rzadziej patrzą sobie w oczy. Kontaktujemy się przez Internet, telefony komórkowe, szybko i bez bezpośredniego spotykania się. Taki stan rzeczy najbardziej dotyka chorych, bowiem lekarz nie ma czasu przyjść do nich, wziąć za rękę, popatrzeć w oczy i szczerze porozmawiać. Często młodzi lekarze nie są do tego przygotowani. Nasze społeczeństwo zaczyna tracić potrzebę bezpośredniego komunikowania się ze sobą. Spotykam coraz więcej młodych ludzi 18, 19 – letnich, leczących się z depresji. Kiedy miałam 18 lat, kojarzyłam depresję z obszarem położonym poniżej poziomu morza. Dlatego właśnie tak kocham moich podopiecznych, uzmysławiają mi oni co jest dla nas naprawdę ważne. Człowiek, jak niczego innego, potrzebuję drugiego człowieka.
Poświęca Pani swój czas, energię, bardzo dużo daje Pani tym ludziom z siebie, a co dostaje Pani w zamian?
- Niewspółmiernie więcej, to właśnie dzięki nim mogę mieć tę energię i siłę, żeby walczyć właśnie o nich, walczyć mimo wszystko. Traktuję ich jak swoje dzieci i muszę się nimi opiekować. Ta walka wiele mnie kosztuje, jest to ciągły bój z biurokracją, „kulawym” prawem, zawiścią ludzką, oskarżeniami. Tracę na to 50 procent energii i jest to przykre, bowiem odnoszę wrażenie, że gdyby nie bariery budowane przez samych ludzi, mogłabym zadziałać o 50 procent więcej. Istnieje także druga strona medalu. Bardzo dużo dobrej energii dostarczają mi ludzie z całej Polski. Współpracuję z coraz większą liczbą wolontariuszy, przyjaciół. Niedawno tysiące ludzi wzięło udział w spacerze charytatywnym po Warszawie organizowanym przez firmę ECCO na rzecz mojej fundacji. To wielki powód do radości, a ile daje sił i satysfakcji?
Czy Pani zdaniem znane osobistości w Polsce angażują się wystarczająco aktywnie w działalność charytatywną?
- Nie rozumiem co znaczy słowo „wystarczająco”. Jest coraz więcej wspaniałych inicjatyw, coraz więcej Fundacji. Pomagamy sobie nawzajem. W moich projektach bierze udział wielu wspaniałych artystów. Żaden z nich nie odmawia. Nie wyliczę wszystkich z obawy, że kogoś przeoczę. Ale wystarczy popatrzeć, jakie gwiazdy śpiewają Zaczarowaną Piosenkę, jacy artyści zasiadają w jury, jacy wielcy sportowcy nam pomagają! Przy spektaklach dla niepełnosprawnych podopiecznych pomagają mi koledzy aktorzy, bez pomocy których niczego bym nie osiągnęła. Są kochani! I bardzo im za to dziękuję.
Nie da się tego tematu uniknąć, wszak Anna Dymna, to przede wszystkim znakomita aktorka teatralna i filmowa. Czym zajmuje się pani aktualnie? Czy dużo gra w teatrze, czy planuje pojawienie się na planie filmowym, słowem czy miłośnicy Pani talentu aktorskiego mogą wciąż liczyć na kontakt z Panią?
- Gram aktualnie w czterech sztukach. Jest to „Trylogia”, „Król Umiera”, „Damy i Huzary” oraz „Oresteja”. Nadal prowadzę program „Spotkajmy się” oraz nowy program na TVP INFO „Potrzebni”. Jest to program informacyjno - interwencyjny dotyczący życia i problemów osób niepełnosprawnych. Prowadzę go z księdzem Tadeuszem Zaleskim i Andżeliką - dziewczyną jeżdżącą na wózku. Poza tym prowadzę już siódmy rok Krakowski Salon Poezji i otworzyłam dwa nowe, w… Montrealu i Ottawie. Gdy otworzę w październiku podobne w Kaliszu, Warszawie i Tychach, będzie ich razem… 28! Poza tym trwa rok akademicki i praca ze studentami PWST, którą uwielbiam.
Czy zna Pani Myślenice, bywała w tym mieście, regionie, jakie ma Pani związane z nim wspomnienia i jak ocenia dzisiaj to miasto? Czy jako mieszkanka Krakowa często słyszy pani o walorach Myślenic jako miejscowości wypoczynkowej?
- Myślenice znam od bardzo dawna, w latach dzieciństwa jeździłam co sobotę na Zarabie pod namiot, łowiłam tam ryby i kąpałam się w Rabie.
Już całkowicie na koniec chcieliśmy zapytać, czy gdyby jakaś organizacja z terenu Myślenic zgłosiła się do Pani o pomoc, przy organizacji imprezy, może spektaklu czy koncertu, czy mogłaby na taką pomoc liczyć?
- Myślę, że jest to możliwe. Jedyną przeszkodą w realizacji takiego pomysłu może być tylko... brak czasu. Biorąc pod uwagę jednak to, że Myślenice leżą w bezpośrednim sąsiedztwie Krakowa, najprawdopodobniej mogłabym pomóc.
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.