Wróble smażone
Skoro znalazły miejsce w książce kucharskiej, musiały często gościć na polskich stołach. I faktycznie tak było. Pozostaje zadać pytanie - dlaczego? Dlaczego poświęcano tak wiele wysiłku, aby pozyskać symboliczną ilość mięsa? Odpowiedź jest prosta i dość typowa dla XIX i początku XX wieku… przez głód!
Historia lekkostrawna to najzwięźlej rzecz ujmując cykl przeznaczony dla osób, które potrafią się historią cieszyć – a niekoniecznie dla tych, którzy się nią katują. Na dobry początek nawiążę do tytułowego trawienia.
Książka kucharska mojej prababci Marii Góralik przeszła przez cztery domy i cztery pokolenia. Teraz cierpliwie czeka, aż zainteresuje się nią pokolenie piąte. Sfatygowana, wyplamiona, poszarpana - generalnie mocno zmęczona kuchennym życiem. Okładka gdzieś wsiąkła, pierwsze osiemnaście stron gdzieś przepadło, a wraz z nimi dwadzieścia dwa przepisy. Szkoda. Przejdźmy od razu do przepisu 256. i wrzućmy do rozgrzanego masła tytułowe wróble.
Skoro znalazły miejsce w książce kucharskiej, musiały często gościć na polskich stołach. I faktycznie tak było. Pozostaje zadać pytanie - dlaczego? Dlaczego poświęcano tak wiele wysiłku, aby pozyskać symboliczną ilość mięsa. Odpowiedź jest prosta i dość typowa dla XIX i początku XX wieku – głód! To on motywował do pozyskania każdej ilości białka czy tłuszczu. To on wyganiał wiejskie dzieci na szczyty drzew w poszukiwaniu ptasich jaj lub młodych srok, które również jedzono. Głód był zjawiskiem powszechnym, szczególnie dotkliwie dawał się we znaki na przednówku, czyli w okresie pomiędzy wyczerpaniem zapasów żywności a pierwszymi zbiorami. Długość trwania przednówka zależała od urodzajów, jak i od zaradności oraz majętności gospodarza, w praktyce mógł on trwać nawet od końca grudnia do czerwca. W tym czasie jedzono praktycznie wszystko, co zjeść się dało, z chlebem z perzu, korą drzew i żołędziami włącznie. By oszczędzić siły, dłużej niż zwykle spano oraz unikano nadmiernego ruchu. Pomimo to nie wszystkim udawało się dożyć do pierwszych zbiorów. Śmierć zabierała najsłabszych - najczęściej starców i dzieci. Cierpieli nie tylko ludzie; wiosną krowy były tak wychudzone, że nie mogły stać o własnych siłach. W skrajnych przypadkach wynoszono je na pastwiska.
W sytuacji takiej smażone wróble uznać musimy za rarytas. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak odnalezienie analogii potwierdzającej powszechność wróblożerstwa. Znajduję ją w innej książce kucharskiej - wydanej w Warszawie w 1850 r. Tym razem jednak przepis wskazuje na to, że wróble cenione były również na stołach bogatych domów. Przepis na „pasztet z młodych wróbli” poprzedzono tu następującym wstępem: „szkodliwe to dla stodół, pola i ogrodów ptastwo, dla szczęścia gospodarzy i ogrodników, znalazło na koniec zasłużoną zgubę w żołądkach gastronomów, jeżeli następnym sposobem będzie przyrządzone”…
… tu następuje ciąg dalszy, który pomijam, życząc wszystkim, aby wróble, które w dzisiejszych czasach i bez tego mają sporo zmartwień, już nigdy nie wróciły na nasze stoły.
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.