Dariusz Martynowicz, Nauczyciel Roku 2021: Od edukacji zależy wszystko
Nagroda dała mi możliwość powiedzenia Polkom i Polakom, że edukacja jest naprawdę ważna. Trzeba się nią zainteresować i śledzić zmiany w jej obszarze, bo od edukacji zależy… wszystko!
— w rozmowie z Piotrem Jagniewskim mówi Dariusz Martynowicz - Nauczyciel Roku 2021.
Usłyszał pan kiedyś od uczniów, że jest boomerem?
Nie, jeszcze mi się nie zdarzyło.
To określenie w zestawieniu Rady Języka Polskiego pretenduje do miana słowa roku 2021, łatwo jest nadążyć za językiem młodych?
Pod wpływem tych słów mam zamiar zrobić lekcję języka polskiego dotyczącą slangu młodzieżowego. Jako nauczyciele nie do końca mamy wstęp do języka i kodu, którym porozumiewają się uczniowie. Sam język zmienia się dynamicznie i to, co było modne jeszcze pięć lat temu, dzisiaj jest już archaiczne.
Gdy podczas lekcji w trakcie dyskusji, jedna z uczennic dyskredytowała drugą, użyłem sformułowania „nie dissuj”. Niektórzy zaczęli się śmiać, ale raczej było to puszczenie oka, coś w stylu „pan zna to słowo?”, „jak to?”. Zauważyli, że ktoś od nich starszy interesuje się tym, w jaki sposób się porozumiewają i co jest dla nich ważne.
Memy, skróty, hasła z piosenek, emotki to charakterystyczne elementy współczesnej, mocno osadzonej w sieci komunikacji. Język polski ciągle ma się dobrze?
Mam wrażenie, że ma się dobrze. Mieliśmy taki moment przesytu angielszczyzną, podczas którego można było usłyszeć głównie bardzo proste skróty angielskie, przez co niewiele się działo na płaszczyźnie komunikacyjnej. Ale już na przykład neologizmy typu „plażing” są ciekawe.
To dowód na to, że angielszczyzna nie tylko zostaje u nas zadomowiona, ale też coś się dzieje w kwestii tworzenia nowych słów. Język jest żywy, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Jest inny, ale nie znaczy, że gorszy. Wiele osób narzeka na to, że młodzi wypowiadają się w sposób niedbały lub niechlujny, skrótowy, ale myślę, że ich język jest po prostu interesujący.
Uczycie młodzież weryfikacji informacji? Dzisiaj, szczególnie w sieci wydaje się to szalenie ważne…
Zdecydowanie tak! Przedmioty humanistyczne i informatyka są miejscem, gdzie te treści są obecne nie tylko na poziomie odróżniania faktów od opinii, ale właśnie jak pan podkreśla weryfikowania treści i tropienia zjawiska „fake newsów” w internecie. To wychodzi czasami nawet na zwykłej lekcji języka polskiego, kiedy uczeń lub uczennica ma przygotować informacje o jakimś zjawisku.
Pytam na przykład „skąd to masz?”, „czy to zweryfikowałeś?”, to czasami jest lekki popłoch. Nie zawsze konfrontują informacje w wielu źródłach, ale przełom szkoły podstawowej i początek liceum to czas, kiedy w pełni można uczyć weryfikowania informacji i na ich podstawie wyrabiania swojego zdania.
Chodzi o to, aby nie skupiali się tylko i wyłącznie na jednym, właściwym przekazie. Żeby byli ludźmi polimedialnymi, zwracali uwagę na różne komunikaty. Pod wpływem tego, jacy są i co konkretnie myślą, powinni sami potrafić wyrobić sobie zdanie na dany temat. Brak myślenia i umiejętności weryfikowania wiedzy jest już tylko krok od poddania się manipulacji.
Brak myślenia i umiejętności weryfikowania wiedzy, jest już tylko krok od poddania się manipulacji.
Nagroda Nauczyciela Roku zmieniła pana życie?
Medialnie bardzo, aczkolwiek w mediach zdarzało mi się występować już wcześniej. Pierwszym momentem, kiedy dosyć niespodziewanie stałem się popularny, był strajk nauczycieli w 2019 r. Natomiast po nagrodzie z jednej strony zaczęło się dużo dziać medialnie, czułem pewnego rodzaju presję, ale też odnosiłem wrażenie, że jest to moment, kiedy mogę Polkom i Polakom, rodzicom, pracownikom firm, ludziom nauki powiedzieć, że edukacja jest ważna, że warto się nią zainteresować.
Zwłaszcza w kontekście tego, że od pewnego czasu jest przedmiotem zmian, które nie do końca budzą w nauczycielach spokój. Trzeba się nią interesować, bo od edukacji zależy wszystko. Lekarze, nauczyciele, prawnicy, dziennikarze, informatycy są tacy a nie inni, w pewnym wymiarze ze względu na to, kogo spotkali w szkole, to wypadkowa ich doświadczeń z nauczycielami, którzy ich prowadzili.
Bądź, co bądź; wiadomo, że oni są różni, a ja zawsze mówię dosyć ostro, że odsetek idiotów wśród nauczycieli jest równy odsetkowi idiotów w innych grupach społecznych. Staram się być realistą, wiem, że są dobrzy i źli nauczyciele. Zresztą sam takich miałem.
Jak na to wyróżnienie reagowało najbliższe otoczenie?
Uczniowie i rodzice wspaniale. Byłem bardzo zaskoczony i wzruszony, kiedy przywitali mnie tortem z napisem: “Nauczycielowi roku, a nawet stulecia”. Sąsiedzi także. Trochę gorzej z nauczycielami. Tu było różnie. Jak to w życiu. Jedni szczerze się cieszyli, od innych słyszałem uszczypliwe uwagi.
Podobnie z lokalnymi politykami. Jedni szczerze pogratulowali, np. marszałek województwa małopolskiego, czy starosta Myślenic, inni wymownie milczeli i milczą.
Występy w telewizji, rozmowy radiowe, prasa i dużo ważnych, ale też gorzkich słów o systemie szkolnictwa i warunkach pracy nauczycieli. Czuje się pan głosem grupy zawodowej?
Raczej jednym z wielu głosów. Chyba nie mogę sobie takiej roli “głosu nauczycieli” przypisywać, chociaż w tym, co mówię i w tym, jak działam, staram się przede wszystkim pokazywać problemy polskiej szkoły, nauczycieli, uczniów i na ile jest to możliwe wypowiadać się w tonie ponad politycznym.
Ostatnio w naszym życiu publicznym wszystko staje się polityką i jest to duży problem dla polskiej szkoły. W zasadzie w tej szkole trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Jeżeli krytykuje się pewne zmiany, to jest się uważanym za „wroga rządu”, „antypisowca”, „komunistę”, „lewaka” i to są jedne z delikatniejszych określeń, jakie można usłyszeć na swój temat.
Uświadomiłem sobie, że czymś, co podziało się przez ostatnie lata w Polsce, a co jest szkodliwe dla nas wszystkich – jest ten bardzo głęboki podział. Staje się coraz bardziej ostry, coraz bardziej agresywny i coraz bardziej szkodliwy w rozwoju jakiejkolwiek relacji.
Nie zapomnę takiej sytuacji, kiedy w czasie strajku nauczycieli poszliśmy z rodziną do kościoła w Pcimiu. Podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że świetnie się wypowiadam, ale czemu „kuźwa występuje w tej zdradzieckiej, niemieckiej telewizji?”. Dzisiaj opowiadam o tym z perspektywy pewnego dystansu i uśmiechu, natomiast wtedy było to dla mnie ogromne, negatywne przeżycie.
Nie liczyło się dla kogoś, co mówię, nie liczyło się, kim jestem, tylko gdzie występuję i właściwie tyle wystarczyło, aby określić mnie jako swojego przeciwnika. Uświadomiłem sobie, że czymś, co podziało się przez ostatnie lata w Polsce, a co jest szkodliwe dla nas wszystkich niezależnie od tego czy mieszkamy na wsi, w małym miasteczku, czy w dużym mieście – jest ten bardzo głęboki podział. Staje się coraz bardziej ostry, coraz bardziej agresywny i coraz bardziej szkodliwy w rozwoju jakiejkolwiek relacji.
Można to jakoś naprawić?
Polski rząd ogłosił rok 2022 „Rokiem Polskiego Romantyzmu”, a warto by powiedzieć, że aby zrozumieć te podziały trzeba sięgnąć do tamtej literatury – notabene, której teatralna interpretacja wczoraj doczekała się dosyć osobliwej recenzji pani kurator (Małopolska kurator Barbara Nowak odradza organizowania wyjść szkolnych na "Dziady" w Teatrze J. Słowackiego w Krakowie – przyp. red.).
Rozmawiamy o tym w klasie, jak wielką wartością z jednej strony była ideologia romantyzmu jako wspólnototwórcza, jednocząca ludzi wokół narodu, ale z drugiej strony też nie można ominąć tych negatywnych konsekwencji, które do dzisiaj odbijają się w podświadomości rodaków. Mam na myśli podział na „my” i „oni”. Łatwo do towarzystwa stojącego przy drzwiach i opisanego w trzeciej części „Dziadów”, wsadzić dzisiaj wszystkich, którzy krytykują cokolwiek, co dzieje się w rządzie.
Myślę, że dla mnie jako nauczyciela, w szkole, podstawową wartością są dialog i rozmowa. Mam wrażenie, że wysokie i grube mury już wybudowaliśmy i, że jest to taki czas, kiedy nic nie da okopywanie się każdej ze stron, tylko warto i trzeba próbować ze sobą rozmawiać, bez żadnych uprzedzeń i z dużą empatią, z próbą zrozumienia perspektyw obu obozów.
Bardzo mi szkoda i żal, że propozycje, które są szykowane w Ministerstwie Edukacji i Nauki znacznie ten dialog ograniczą, dlatego że są to próby zrobienia ze szkoły miejsca, w którym raczej nie ma spotkania z różnymi poglądami, ludźmi, perspektywami. I to niezależnie od tego czy są z lewicy, prawicy, czy są religijni lub nie, homoseksualni czy heteroseksualni. Projektowane zmiany wydają się wzmacniać pozycję kuratorów oświaty i nie wróżą nic dobrego dla publicznych szkół. Będzie w zgodzie z jedyną, “uznaną za właściwą” narracją.
W jednej z rozmów powiedział pan: „(...) już dzień po rozdaniu nagród miałem telefony od posłów różnych partii, którzy chcieli się ze mną spotkać. Wszystkim odmówiłem. Idę swoją drogą i nie chcę się do nikogo 'przyklejać' ". Na czym polega ta droga?
Chciałbym być nauczycielem i robić wszystko, co mogę przez ten rok, aby jak najbardziej nagłaśniać problemy związane z edukacją i postarać się zainteresować nią nie tylko uczniów, nauczycieli i rodziców. Mam wrażenie, że nasz kraj bardzo mocno się rozwinął przez ostatnie lata, natomiast nie zrozumieliśmy, że edukacja jest sprawą nas wszystkich.
Szkoła to kluczowy element w życiu każdego człowieka i bardzo dużo zależy od tego, co się w tej edukacji podzieje. Dla mnie bardzo ważne jest to, aby nie dać się w jakimś sensie upolitycznić. Chciałbym rozmawiać z każdym, kto będzie chciał podjąć temat edukacji, słuchać tego, co będę miał do powiedzenia i ewentualnie dzielić się swoimi opiniami na temat różnych programów i rzeczy, które widzę do zmiany.
Nie interesują mnie chwilowe zdjęcia z politykami, którzy chcą się przez moment ogrzać przy nauczycielu roku. Ja też nie mam potrzeby „ogrzewać się” w kontaktach z politykami. Mam przekonanie, że obecny stan edukacji i to, co się dzieje w polskiej szkole, jest wynikiem wieloletnich zaniedbań. To trzeba jasno powiedzieć. Nie jest tak, że przyszła jedna ekipa i rozjechała edukację i rozjeżdża ją nadal. To jest tak, że edukacja już od wczesnych lat 90’ jest piątym kołem u wozu. Prawda jest taka, że niezależnie od tego, kto rządził, w ogóle nie było realnego dialogu z nauczycielami i nauczycielkami jako tymi, którzy są najbliżej uczniów i tak pozostało do dzisiaj. Wszystkie reformy programowe to pomysły wychodzące z określonych środowisk bez realnego dialogu społecznego.
Chciałbym powalczyć, aby zwrócić uwagę na to, że to ci, którzy trzymają kredę, książkę czy i-pada, są w bezpośrednim kontakcie z uczniem, to ich dotyczą te zmiany i w moim przekonaniu warto je tworzyć właśnie z nimi. Taka próba reformowania pewnych rzeczy na siłę, można powiedzieć przepychania pewnych ustaw dotyczących edukacji, nie skończy się niczym dobrym. Mam taką nadzieję, a właściwie przekonanie, że nauczyciele i tak będą robić swoje.
W wymiarze lokalnym nietrudno zauważyć, że spora część nauczycieli decyduje się na karierę w polityce. Rozważał pan taką możliwość?
Nie, absolutnie nie i nie widzę dla siebie takiej drogi. Może byłbym świetnym politykiem, bo pewnie mam takie predyspozycje, ale cóż ja poradzę na to, że kocham polską szkołę? Polityka to nie jest scenariusz mojego życia, który sam bym napisał.
W 2002 r. polonista – bohater filmu Marka Koterskiego "Dzień świra" – Adaś Miauczyński tak podsumował polską edukację: "Nie, to nie do wiary, tak być nie może. Osiem lat podstawówki i cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, 20 lat praktyki, i oto mi płacą, jakby ktoś dał mi w mordę". Na ile ten opis jest aktualny w 2021 roku?
Jest aktualny. Pamiętam początek swojej pracy, to był bodajże 2007 r., kiedy jako nauczyciel zaczynający karierę w najlepszym rankingowo krakowskim liceum, miałem niecałe 1000 zł na rękę. Nauczyciele zarabiają więcej niż kiedyś, to prawda, natomiast warto sobie uświadomić, że te kiepskie zarobki kilka, czy kilkanaście lat temu miały dużo większą wartość niż teraz.
Na naszych oczach w ciągu ostatnich kilku lat bardzo odskoczyły płace w sektorze prywatnym. Dzisiaj nauczyciel dyplomowany, który ma najwyższy stopień awansu zawodowego, zarabia ok 3.5-4, no może czasami jak jest bardzo doświadczonym belfrem to z 5 tys. zł “na rękę”. System płacowy nie jest w żaden sposób motywujący, skoro po 10 latach zostaje się nauczycielem dyplomowanym i tego człowieka finansowo już nic więcej nie czeka.
System płacowy nie jest w żaden sposób motywujący, skoro po 10 latach zostaje się nauczycielem dyplomowanym i tego człowieka finansowo już nic więcej nie czeka.
W tym momencie podstawa nauczyciela stażysty, który zaczyna pracę w szkole to niecałe 3 tys. zł. brutto. Niech mi pan znajdzie informatyka, fizyka, czy matematyka po studiach wyższych, który przyjdzie na początku dorosłego życia pracować za 2300 lub 2400 zł na rękę. Na początku taki człowiek nie ma żadnych dodatków, dlatego że pensja składa się z płacy zasadniczej i 95% nauczycieli ma tylko 2 dodatki.
Pierwszy to dodatek stażowy, który jest przyznawany dopiero po 5 latach pracy i to jest 5% – z każdym rokiem do 20 roku pracy rośnie o 1%. Maksymalnie można mieć 20% dodatku stażowego. Drugi to dodatek motywacyjny, który jest bardzo różny w zależności od możliwości finansowych gminy i tak w jednej szkole będzie to 100, a w innych 200 lub 300 zł. Czy 200 zł miesięcznie może motywować do czegokolwiek? Aha… jest jeszcze dodatek za wychowawstwo, który wynosi 300 zł, ale jak łatwo się domyślić nie każdy nauczyciel jest wychowawcą, dlatego że w szkole, w której pracuje 50 nauczycieli, mniej więcej będzie 15 wychowawców.
Taki nauczyciel przestaje się rozwijać, zaczyna czerpać z wypracowanych schematów, przygotowanych lekcji i wypatruje emerytury?
Zależy od nauczyciela, aczkolwiek system po zdobyciu tytułu nauczyciela dyplomowanego jest o wiele mniej motywujący niż na początku. Chyba wszyscy ze względu na jakość życia chcą zostać tymi nauczycielami dyplomowanymi. Natomiast problem jest taki, że człowiek 40-letni staje przed lustrem i zastanawia się: „Boże, przecież ja nie mogę przez kolejne 20 lat czekać aż rząd da mi 5, czy 10% podwyżki i nie czeka mnie już finansowo nic”.
Na pewno obecnie istniejący schemat finansowania obniża motywację do pracy. Bardzo często nauczyciele szukają też pracy w innych miejscach lub prowadzą własne firmy i robią to nie dlatego, że chcą więcej pracować, tylko aby móc się po prostu utrzymać.
Kiedy staje pan przed kolejną klasą… jakie społeczeństwo dzisiaj dojrzewa w szkołach ponadpodstawowych? Jaką Polskę, Myślenice lub inne miejscowości będą tworzyć ci ludzie za kilka lat?
Myślę o tych młodych ludziach pozytywnie. Mam takie wrażenie, że oni paradoksalnie w mniejszym stopniu dają sobą manipulować niż pokolenie 40 – czy 50-latków. Są pragmatyczni, widzą swoją perspektywę życia w kontekście tego, że mogą mieszkać i pracować gdziekolwiek, niekoniecznie w miejscu, w którym się urodzili. To jest zupełny przeskok światopoglądowy w stosunku do moich czasów.
Jestem urodzonym krakusem, więc przez dwadzieścia parę lat naturalną drogą było, że tam mieszkałem, chodziłem do szkoły, kończyłem studia, a ludzie z innych miejscowości migrowali tam za edukacją. Teraz młodzi ludzie nie mają problemu z tym, żeby po ukończeniu szkoły ponadpodstawowej powiedzieć: „mamo, tato – sorry Winnetou, ale nie idę na studia. Teraz będę rok podróżować, jeździć po świecie, a potem zdam maturę z biologii i pójdę na medycynę, bo o tej medycynie marzę”. Są odważniejsi niż my w ich wieku.
Mam takie wrażenie, że młodzi paradoksalnie w mniejszym stopniu dają sobą manipulować niż pokolenie 40–, czy 50-latków.
Z drugiej strony są to ludzie w większości bardzo mało zaangażowani społecznie, obywatelsko. Można odnieść wrażenie, że ich pewne sprawy nie obchodzą. Na przykład, gdy kiedyś robiłem lekcję o tym, kim jest Rzecznik Praw Obywatelskich, czym się zajmuje oraz jakie ma obowiązki, to nie wzbudzało dużego zainteresowania. To mnie bardzo zdziwiło, bo to ważne rzeczy dla nas wszystkich. Mam wrażenie, że żyją jeszcze trochę w takiej zamkniętej bańce, w poczuciu, że pieniądz otwiera drogę, a ja ich uczę tego, że myślenie otwiera drogę – nie tylko pieniądze.
Czym różnią się dzisiejsi uczniowie od pana rówieśników z czasów szkoły średniej?
Mam wrażenie, że dawniej młodzi ludzie byli silniejsi. Jak było ciężko, to brało się los na klatę, człowiek dawał radę, szedł do przodu i w jakimś momencie życia sam sobie radził z tą sytuacją. Natomiast teraz młodzi ludzie coraz częściej się rozsypują i to z różnych powodów. Na pewno duży wpływ na to miała pandemia.
Z jednej strony po 1 września mam doświadczenie osób, które cieszyły się tylko jak mnie zobaczyły w drzwiach klasy i czerpały radość, że w końcu lekcja odbywa się twarzą w twarz, a nie przez ekran. Z drugiej strony spotkałem wielu uczniów, którzy przed pandemią byli pogodni, radośni, wygadani, a po niej bardzo mocno się wycofali, mają problem z komunikacją, z własną wartością.
To jest największy problem młodych ludzi; problem z poczuciem własnej wartości. Często rodzice w domu odbierają młodego człowieka jako roszczeniowego, który odpowie, dogada, który czasami jest bezczelny. Gdzieś tam to poczucie wartości, ta pewność siebie jest grą, jakimś rodzajem pozy, a w środku tych młodych ludzi toczą się czasami dramaty.
Jako nauczyciel w kilkunastoletniej pracy miałem różne sytuacje. Z jednej strony były to osoby mające depresję, spotkałem osoby z dużym stopniem lęku społecznego, z fobiami, osoby, które są po jakichś traumatycznych życiowych doświadczeniach, zupełnie wycofane komunikacyjnie, nie potrafiące tworzyć żadnych więzi społecznych. Ważne jest, że nauczyciel oprócz tego, że wchodzi do klasy i robi lekcję z geometrii, spotyka dramaty młodych ludzi. Dlatego ta praca jest cholernie odpowiedzialna, czasami jedno zdanie nauczyciela może spowodować, że w tym dziecku coś wybuchnie, można je pociągnąć na dół lub zmotywować, dodać mu skrzydeł.
Dlatego tak ważna w szkole jest edukacja społeczna i według mnie powinien być osobny przedmiot dotyczący komunikacji i umiejętności miękkich, które w zasadzie są teraz najważniejsze na rynku pracy. Dobry kandydat powinien być komunikatywny, mieć rozwiniętą empatię, panować nad emocjami i być kreatywny. Taka osoba sprawdzi się w relacjach z innymi, klientem, czy podczas pracy w zespole. Zasad np. bankowości, czy obsługi programu szybko się nauczy. Mam wrażenie, że w polskiej szkole na te umiejętności nie ma zbyt wiele przestrzeni.
Jaka jest dzisiejsza szkoła?
Szkoła podstawowa w Pcimiu różni się od szkoły podstawowej w Krakowie i Białymstoku. W każdej z nich nacisk może być położony na coś zupełnie innego. Wszystko zależy od ludzi, którzy tworzą daną szkołę. Czy postawią nacisk na to, aby realizować podstawę programową i czy będzie ważniejsza niż takie umiejętności jak kreatywność, myślenie projektowe i umiejętności społeczne. Czy też będą to szkoły, gdzie najważniejsze są oceny, sprawdziany, kartkówki i dominuje pruski model nauczania, gdzie nauczyciele przez 45 min. prowadzą swój monolog, nie dając młodym ludziom głosu.
Myślę, że polska szkoła ostatnio skoczyła na bungee. Panuje pewien stereotyp o edukacji zdalnej, że przyniosła więcej szkód niż pożytku. Z tym też walczę, bo było z tym naprawdę bardzo różnie. Dzięki edukacji zdalnej nastąpił na przykład niesamowity skok cyfrowy w polskich szkołach, bądź co bądź nawet nauczyciele trzymający przez ostatnie 30 lat tylko kredę, musieli nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości, obsługiwać nowe narzędzia. Wielu z nich poczuło, że one mają potencjał.
Na pewno polskie szkoły są też dużo lepiej wyposażone niż kiedyś. To dużo bardziej nowoczesne środowisko pracy, natomiast z budowaniem nowych przestrzeni salowych nie idą reformy merytoryczne. Zwłaszcza podstawy programowe z niektórych przedmiotów, tak jak np. z języka polskiego do szkoły ponadpodstawowej są przeładowane treściami. Nie pobudzają młodych ludzi do działań kreatywnych i projektowych. Sam tylko kanon lektur z 13 obowiązkowych rozrósł się aż do 40. Są tam archaiczne pozycje, których młodzi ludzie nie rozumieją. Czytaliśmy ostatnio „Kazania” Piotra Skargi we fragmentach, bardzo ciężkim przeżyciem dla młodych jest zrozumienie „Odprawy posłów greckich” Jana Kochanowskiego, a przecież te same schematy można pokazać na przykładzie „Gry o tron”.
Młodzi chcą rozmawiać o książkach, które są do kupienia w księgarniach, o serialach oglądanych w Netflixie, o treściach, jakie oglądają na Youtube. To świat, w którym funkcjonują.
To co uczniowie liceum mają czytać w szkole w tym momencie, przypomina mój kanon lektur, a młodzi ludzie są zupełnie inni i żadna reforma podstawy programowej nie zmieni kontekstu otoczenia, w którym funkcjonują. Młodzi chcą rozmawiać o książkach, które są do kupienia w księgarniach, o serialach oglądanych w Netflixie, o treściach, jakie oglądają na youtube. To świat, w którym funkcjonują.
Można uczyć poprzez zderzenie tych nowych zjawisk z klasyką myśli filozoficznej, czy literaturą. Młodzi mają w sobie frustrację, że nie mają na nic wpływu. Nie mają wpływu na to, co czytają. Kiedy mogę, zawsze robię tak, aby przynajmniej jedną książkę w roku wybrali młodzi ludzie.
Jako społeczeństwo coraz rzadziej sięgamy po książki. Gdyby pan… polonista, miał polecić mieszkańcowi naszego regionu jedną pozycję, którą powinien przeczytać w ramach noworocznego postanowienia. Co by to było?
„Prawiek i inne czasy” Olgi Tokarczuk. Ta książka z jednej strony jest zanurzona w świecie natury i ma w sobie bardzo tradycyjne, ludowe wartości, przedstawia ciekawy podział świata, wypełnia ją metafizyka. Z drugiej strony to bardzo poruszająca opowieść o ludziach, którzy są różni, którzy przeżywają swoje dramaty, czasami przytłacza ich własna historia, innym razem są nieakceptowani, odrzucani, cierpią i zmagają się ze sobą. Myślę, że to bardzo trudna, ale też dająca światło lektura. Mimo wrażenia, że dominują w niej smutek i melancholia, to pozwala lepiej zrozumieć innych ludzi i otworzyć się na świat.
Co młodym ludziom stara się przekazać nauczyciel roku?
Przede wszystkim zwracam uwagę na to, aby lekcje literatury były czasem, w którym uczniowie mogą się spotkać z artystą i zadać sobie ważne pytania dotyczące ich życia. Uczę ich szacunku do innych ludzi, do innych kultur, szanowania różnorodności świata, trochę akceptacji tego, kim są i jacy są. Pokazuje im, że ktoś, kto jest wycofany i nie ma zdolności przywódczych też może być wartościowy, bo to się da zrobić na przykładzie literatury.
Zwracam uwagę na to, aby moi uczniowie mogli mówić, współtworzyć te lekcje. Mam takie przeświadczenie, że jeżeli mam 5 lub 6 godzin i wychodzę z nich spocony to znaczy, że coś źle zrobiłem. Lekcja to przestrzeń, gdzie nauczyciel jest z boku, jest trochę mentorem, podpowiada, wyjaśnia świat, ale to głównie moment, kiedy pracować mają uczniowie. Oni projektują, tworzą, a na moich lekcjach dzieją się różne rzeczy. Przeważająca większość to zajęcia projektowe, na których mogą coś zrobić. Bo tak będą działać w pracy.
Lubię używać w edukacji nowoczesnych technologii, często to robię. Ostatnio wymyśliłem taki projekt… jeszcze nie zdążyłem powiedzieć młodym ludziom i może się nie pogniewają, że dowiedzą się o tym z gazety. Wymyśliłem „Lektury na Tik Toku”, to coraz bardziej popularna aplikacja. W ramach tego działania będą mieli za zadanie na podstawie twórczości Szekspira nakręcić film promujący jego dzieła. Niech spróbują, niech się pokażą. Ta platforma pozwala na wiele kreatywnych działań, można nagrać siebie, łączyć różne filmy, czy stworzyć internetowy trend. Chciałbym, aby literatura wbiła się na Tik Toka.
Myślę, że uczę ich też myśleć. Zależy mi, żeby to była ich siła, żeby czuli, że ważna jest refleksja, że pewne rzeczy trzeba zweryfikować, przemyśleć a potem dopiero je ocenić. Ludzie mają tendencję do tego, aby coś ocenić, zanim się to pozna. Marzy mi się też powrót do projektu, który robiłem w V LO w Krakowie, w ramach którego jeździłem z młodzieżą na Bałkany. To była lekcja kultury, historii, geografii, relacji. Podczas takiej podróży nauczyli się dużo więcej niż w szkole.
Na czym polega różnica w pracy w krakowskim LO a myślenickim liceum?
W obydwu szkołach spotkałem młodych, wspaniałych ludzi. O ile w krakowskiej „piątce” pracowałem z młodzieżą, która była bardzo, bardzo zdolna, ale zdarzało się, że za bardzo zafiksowana na swoim punkcie, o tyle tutaj jest o wiele więcej pracy u podstaw. Można czasem dostrzec kompleks małych miejscowości w życiu tych młodych ludzi. Można dostrzec też lęk przed oceną i niskie poczucie swojej wartości. W Krakowie miałem czasem do czynienia ze zbyt wybujałym ego i musiałem uczniów nieraz stopować, choć dzięki ich odwadze i wierze w siebie, osiągali wiele wspaniałych sukcesów.
Tutaj wiele osób jest przekonanych, że im się nie uda, że nic nie potrafią. To smutne, więc staram się wydobywać z nich to, co najlepsze. Bo są naprawdę wspaniali i dużo potrafią. Są wartościowi i nieszablonowi, a Małopolska Szkoła Gościnności to nowoczesna, przyjazna przestrzeń – zarówno dla przyszłych piłkarzy, kucharzy, jak i studentów kierunków ścisłych czy humanistycznych. Spotkają tu wielu wspaniałych nauczycieli, którym jeszcze się chce.
Tutaj wiele osób jest przekonanych, że im się nie uda, że nic nie potrafią. To smutne, więc staram się wydobywać z nich to, co najlepsze. Bo są naprawdę wspaniali i dużo potrafią.
Trudno uczyć tolerancji w małej społeczności?
Tak, to trudne zadanie.
Chyba jedną z takich lekcji była sprawa związana z muralem w Stróży...
Pierwotnie nie miała to być lekcja tolerancji. Projekt, który stworzyliśmy wspólnie z dwójką rodziców z gminy Pcim, miał zderzyć nowoczesną formę street artu z tradycyjną, regionalną kulturą górali kliszczackich. Po prostu.
Co zatem poszło nie tak, zabrakło dialogu?
Myślę, że była to przede wszystkim lekcja o tym jak opacznie można zinterpretować czyjeś intencje i jacy my jako ludzie jesteśmy naiwni. Dla mnie takim naturalnym skojarzeniem ze słowem „gościnność”, było rozłożenie tego słowa na dwie części, ponieważ jest to klasyczne złożenie w języku polskim. Nawet w reportażu kręconym przez telewizję po namalowaniu muralu, młody człowiek mówił przed kamerą, dlaczego wymyślił koguta. Użył słów mówiących o tym, że go… wymyślił, bo na wsi budzi kogut, a nie budzik. To młodzi ludzie decydowali, jak ten mural będzie wyglądać.
To była próba pokazania świata wartości lokalnej społeczności, czyli jednak dużej gościnności, która się dzieje w przestrzeni między Krakowem a Zakopanem. To bardzo ciekawa społeczność, która żyje trochę w rozkroku; jedną nogę mamy przecież skierowaną w stronę gór, a drugą do dużego miasta i to się przekłada na nasze myślenie o świecie. Widać z jednej strony te piękne tradycyjne, bardzo mocno religijne wpływy, ale momentami pełne stereotypów, z drugiej strony czuć jakiś klimat większej otwartości na świat i chęci rozwoju. .
„To jest specyfika ludzi, którzy tutaj mieszkają. Oni są z jednej strony niesamowicie otwarci na innych, a z drugiej strony przywiązani do tradycji” – tak w rozmowie z Robertem Makłowiczem charakteryzował pan mieszkańców Stróży i Pcimia.
Tak i to było naszą intencją. Dlatego na muralu są kłosy zboża, bo rodzice młodzieży opowiadali, jak kiedyś wyglądał Pcim i jego okolica. Cała akcja wybuchła po tym, jak ktoś doniósł proboszczowi z Pcimia, a było to kilka miesięcy po namalowaniu tego muralu, że Darek Paczkowski, który prowadził warsztaty – wkleił sobie zdjęcie z parady równości na Facebooku.
I się zaczęło… Zamiast porozmawiać z nami jako organizatorami, zamiast to, co mówiliśmy wcześniej i później zweryfikować, to z ambony wybrzmiało kazanie, którym proboszcz nas obraził, pomówił i zdyskredytował ten projekt. Byliśmy u niego, aby wyjaśnić te kwestie i oczekiwaliśmy przeprosin. Jako organizatorzy bardzo dbaliśmy o to, aby podczas warsztatów nie było żadnych światopoglądowych dyskusji ani odniesień. Ale niestety ksiądz proboszcz nie dał się przekonać i wygłosił kolejne kazanie.
Przypomnijmy; mural zawiera m.in. malunek koguta i wielki podzielony dwoma kolorami na pół napis „GOŚĆINNOŚĆ”.
Paradoksalnie gościnność, czyli poszanowanie innego człowieka, to podstawowe prawdy wiary, ale komuś się chyba coś pomyliło. Mam wrażenie, że nastąpiło tandetne skojarzenie koloru różowego i zrobiono z tego projektu dzieło artystyczno-ideologiczne, którym nie jest. Nie był to nasz cel, aczkolwiek nawet ten zniszczony mural stał się bardzo wymownym obrazem Polski. Namalowanie na nim znaku Polski Walczącej i przekreślenie słowa „inność”. Koniec końców udało nam się go odmalować dzięki nagrodzie specjalnej, którą zdobyłem w konkursie im. Ireny Sendlerowej “Za naprawianie świata”. Cieszę się, bo to była praca dzieci i one bardzo przeżywały jego zniszczenie.
Znalazłem pana list z 2019 r. opublikowany przez TVN24. Pisał pan w nim m.in.: „Bliska mi osoba zebrała się kiedyś na szczerość i usłyszałem: ‘Darek, muszę ci to powiedzieć. Przy twoich umiejętnościach, usposobieniu, charakterze i prezencji, marnujesz się w szkole. Zasługujesz na dużo więcej. Poszukaj innej pracy’. Wraca pan czasem do tych słów?
Nie ukrywam, że jeżeli te wszystkie nowe planowane reformy w edukacji wejdą w życie, to będę musiał do tych słów wrócić jeszcze raz. Z dużym lękiem, jakie odpowiedzi w sobie znajdę na te słowa, ale też z takim poczuciem, że misją, działalnością społeczną i sercem nie wykarmię swoich dzieci. W moim życiu jest też taki moment, kiedy nieśmiało, ale jednak, decyduję się czasem wybrać siebie. Nie lubię zmian, ale nie jestem już nimi przerażony. Widzę swoją perspektywę i jakąś możliwość także w pracy poza szkołą.
Dariusz Martynowicz - nauczyciel języka polskiego, członek grupy SUPERBELFRZY RP, edukator, trener. Wpisany na prestiżową listę 100 Szerokiego Porozumienia na Rzecz Umiejętności Cyfrowych za szczególny wkład w podnoszenie kompetencji cyfrowych nauczycieli. Wyróżniony nagrodą specjalną w konkursie im. I. Sendlerowej "Za naprawianie świata". Człowiek Roku 2020 "Gazety Krakowskiej" za rozsądne i sensowne zmiany w polskiej edukacji. Od 2019 roku pracuje w Małopolskiej Szkole Gościnności im. Tytusa Chałubińskiego w Myślenicach. W październiku został wyróżniony tytułem Nauczyciela Roku 2021 w ramach konkursu od 19 lat organizowanego przez tygodnik „Głos nauczycielski”.
Artykuł swoją premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.