Wielki martwy dom
Ograniczona miłością rodzina nie rozumie, że życie po dobrze przeżytym życiu pozostaje bez znaczenia. Zresztą po co oddychać, jeśli nie można pić kawy?
Marzec 1975 roku zastukał do Myślenic słońcem. Stary, modrzewiowy domek, budzący się z zimowego snu, przemówił wiosną. Obrośnięte śniedzią rynny zabulgotały topniejącym śniegiem. Nie raz witały już wiosnę w swoich blaszanych ramionach. Jest ciepło. Biel topniejącego śniegu ustąpiła czerwieni myślenickiej dachówki. Zgrabny, dwuspadowy daszek zaczął parować oddechem odradzającego się życia. Stary dom przeciągnął się skrzypieniem drewnianych stawów.
Zatrzeszczały przemarznięte żebra modrzewiowych belek. Zaswędziały stare rany zadane przez życie, czas i historię. Nasz dom to kombatant, gospodarz i ojciec. Pod jednym z żeber z dumą weterana nosi kulę karabinową, która utknęła w słojach żywicznej belki. Nieco wyżej wbito stalowy hak, na którym nieskończoną ilość razy wieszano kosę. I to, co pozornie nieistotne, a ostatecznie najważniejsze. Tkwi w nim prosty gwóźdź, który z całych swych zardzewiałych sił trzyma sznur do prania. Dzięki niemu wysuszono tu pieluchy trzech pokoleń.
Wraz z wiosną i domem do życia budzą się ludzie. Pierwszy wstał gospodarz. Korzystając z ciszy niedzielnego poranka, zbiera siły do nierównej walki. Ukończył szkołę, odsłużył wojsko, ożenił się szczęśliwie, oczekuje właśnie na narodziny czwartego dziecka. Teraz zastanawia się nad przyszłością, próbując przechytrzyć bieg historii. Myśli, oparłszy naznaczone pracą dłonie na zmęczonej życiem ceracie przykrywającej blat kuchennego stołu.
Poranek ma swoje przyjemności, to czarna jak smoła kawa, wypełniająca postawioną na spodku szklankę, i tlący się leniwie papieros, który zawisł smużką siwego dymu nad zamyślonym mężczyzną. Jak liczną rodzinę udźwignie modrzewiowy dom? Gdzie zamieszkają rodziny założone przez dzieci? Twarz mężczyzny wypełnił grymas zrodzony z irracjonalnej troski o to, na co i tak nie ma wpływu.
Czas na zmiany. Rozpoczęła się polska budowa. Piwnica, parter, dwa piętra i strych. Leją się bez miary kubiki siwego betonu, trzeszczą kręgosłupy wujków, teściów, braci i kuzynów. Schną szklane półlitrówki wyborowej wódki. W czasach niedoboru nic nie jest łatwe. Stal i cement to towary deficytowe.
Chcąc zbudować dom, trzeba sobie radzić, działając często w poprzek linijek dekalogu. Powoli mija ciężkie siedem lat budowy - wypełnione błotem, ojcowską troską i rytmicznym dźwiękiem obracającej się betoniarki. Wraz z euforią przeprowadzki zniknął po cichu nikomu już niepotrzebny modrzewiowy dom. Nawet po śmierci podzielił się ciepłem, niknąc w czeluści rozgrzanego pieca.
Gdy zakończył się sezon grzewczy i wymieciono modrzewiowy popiół, niezawodnie pojawiła się wiosna. Właściciel nowego wielkiego domu zanurzył łyżeczkę we wrzątku szklanki z kawą, celebrując niedzielny poranek. Dobra kawa to taka, która przez chwilę utrzymuje na wierzchu czarnego kożucha górkę białego cukru. Nie to jednak cieszy gospodarza. Choć starszy i bardziej zmęczony, jest dziś z siebie zadowolony. Zapanował nad rzeczywistością, czasem i losem.
Tak jak zaplanował, dzieci założą rodziny, by następnie zasiedlić wnukami piętra i poddasze wielkiego domu. Starzy nie lubią schodów, więc zejdą po nich na parter. Wszystko było przemyślane. Tymczasem dzieci przestały być dziećmi i przekornie wyrzekły się ojcowskiego planu. Rozpierzchły się po świecie, żyjąc po swojemu, nie tak jak to dla nich przygotował.
Życie toczyło się swoim rytmem, aż przyszedł rok, w którym uparta wiosna nie chciała nadejść. Szczęśliwie, fakt zaistnienia niedzieli nie zależy od ciśnienia i kierunku wiatru. Zniszczony życiem starszy pan zastukał łyżeczką w ścianki szklanki wypełnionej kofeinową czernią. - Jak zawsze mocna – pomyślał, uśmiechając się do siebie. – Tak, wiem, nie wolno takiej pić po drugim zawale. Zdrowie to nie jego troska.
Ograniczona miłością rodzina nie rozumie, że życie po dobrze przeżytym życiu pozostaje bez znaczenia. Zresztą po co oddychać, jeśli nie można pić kawy. Mężczyzna zamyślił się. Otoczyła go cisza wymieszana z tytoniowym dymem. Wielki, martwy dom milczy. Nie przeciąga się i nie trzeszczy. Mężczyzna spojrzał na zimną, betonową ścianę ozdobioną obrazami życia, które już minęło. Fotografie rodzinne, ludzie, których już nie ma, dzieci i stary modrzewiowy dom. Jak dobrze byłoby usiąść za jego stołem. Zrobiło się jakoś smutno. Leżący na stole telefon komórkowy zadrgał nową wiadomością.
- Nie pal tyle, tato – napisało krótko któreś z sześciorga dzieci. Uśmiechnął się do siebie, by raczej z miłości niż z rozsądku zgasić papierosa.
Artykuł swoją premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.