Przejechał rowerem 3700 km. Teraz opowiada jak przekracza się granice. Nie tylko te geograficzne...
„Kiedy pokonałem ponad 750 km, zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę zrealizować mój plan, to mam przed sobą jeszcze 3000 km. W głowie słyszałem głos mówiący „nie jedź, bo strach, bo nie znasz języka, bo może się wydarzyć tysiące nieprzewidzianych zdarzeń”. Ale pojawiła się jedna myśl… że może warto spróbować? I pojechałem…
Jak mówi Jacek Hreczański, każda wyprawa rozpoczyna się w głowie. Czasem pomyślimy, że fajnie byłoby coś zrobić, ale kolejna myśl powstrzymuje nas przed działaniem, a wystarczy się zdecydować. W ten sposób wsiadł na rower i tak w 46 dni przejechał ponad 3700 km z Myślenic do Santiago de Compostela. Pokonał nie tylko granice jakie każdemu z nas stawia umysł, ale także te geograficzne.
W pierwszej części opowieści o spełnianiu marzeń opisaliśmy jak narodził się pomysł na rowerową podróż oraz trasę z Myślenic nad polskie morze. Tam zrodziła się myśl, aby jechać dalej.
Zaraz po tym jak zdecydował się wyjechać w nieznane, na własnej skórze odczuł coraz więcej niepokojących wizji. "Jestem w rozterce, wymyślam powody, żeby nie jechać, ale też coraz bardziej chcę. W końcu już raz się zdecydowałem! Czekam na sygnał, który zadecyduje co robić dalej. Wiem, że decyzja dawno została podjęta, tylko trzeba się odważyć. Nadchodzi dzień moich pięćdziesiątych pierwszych urodzin i muszę opuścić schronisko, bo mają rezerwację. To jest ten znak jadę dalej…" Decyzja przypomina wiele tych trudnych, które nie raz przychodzi nam podejmować w życiu. To przykład na to, że nie należy się bać, a sami często wiemy najlepiej czego naprawdę nam trzeba.
Jakby mało było rozterek, spada temperatura, a szczególnie we znaki daje się nasilający się wiatr z mżawką. Kiedy Jacek dociera do Świnoujścia, je ostatni obiad na polskiej ziemi i przekracza pierwszą granicę – fizyczną jak i tą w głowie.
Kolejny cel to Rostock i dalej już prosto, przez północne Niemcy w kierunku Francji. Kilometry po Niemczech przebiegają spokojnie. Szybko okazuje się, że Bałtyk po tej stronie granicy jest podobny do naszego, ale plaże wydają się bardziej równe i co ciekawe… wolne od parawanów.
Kolejnym spostrzeżeniem podróżnika, który przemieszcza się na dwóch kółkach było to jak ważnym środkiem lokomocji dla Niemców jest rower. „Przekonałem się o tym po kilkunastu kilometrach. W Niemczech jest dużo dobrych i oznakowanych ścieżek, poza miastami panuje mały ruch i rowerzyści mogą czuć się bezpiecznie”.
Pierwszą noc spędził na kempingu rozbijając obóz podobny do tych w Polsce. Jak się okazuje takie miejsca u naszych zachodnich sąsiadów mają kilka cech wspólnych z naszymi, a ważnym elementem ich wyposażenia jest zaplecze sanitarne i prysznic z ciepłą wodą oraz miejsce do przygotowania posiłków. „Pierwsza noc kosztuje 15 euro. Rozwieszam hamak, biorę się za zrobienie jedzenia i przygotowuję się do snu. Pogoda już nie jest taka łaskawa, a w nocy temperatura spada do około 10 stopni i kilka razy pada deszcz”.
Po ciężkiej nocy morale pikują, na co wpływ miała temperatura i nadal padający deszcz. Jakby tego było mało wiatr wieje prosto w twarz, co przy takiej aurze skutecznie utrudnia podróż. Nie mogło być inaczej. Jacek przeżywa pierwszy kryzys i zastanawia się czy nie lepiej byłoby zawrócić? Wspomaga się kawą, a następnie postanawia odbić od wybrzeża, zostawić Rostock w sferze marzeń i skierować się w stronę Brukseli. „Kolejne kilometry za mną, wiatr nadal napiera na twarz, nie jedzie się za dobrze. Zbliża się wieczór zaczynam szukać noclegu, po drodze przejeżdżam przez miasto i widzę drogowskaz do Schroniska Młodzieżowego, odnajduję je i wiem gdzie będę spał”.
To nie był dobry dzień. Pod bramą okazuje się, że schronisko jest zamknięte, ale splot wydarzeń pozwala mu przenocować na podłodze pod dachem z gorącym prysznicem i toaletą.
Po drogach przyszedł czas na obserwacje związane z otoczeniem. Jak się okazuje niemiecka wieś trochę różni się od polskiej, a na swojej trasie zdarza mu się przejeżdżać nawet przez takie składające się z trzech domów. „Widać tam zamiłowanie do porządków jak i ogromne połacie upraw. Dbanie o to, co się posadziło bardzo mocno rozwinięty system nawadniania. Zaskoczyło mnie ile państwo inwestuje tam w odnawialne źródła energii. Normą jest fotowoltaika na wielu dachach, a także turbiny wiatrowe. Do tego dochodzi ten zapach… i to nie są fiołki”. Problemu nie stanowi również znalezienie dogodnego miejsca do odpoczynku lub jedzenia.
Stare powiedzenie mówi, że po burzy przychodzi słońce. W tym przypadku po ciężkich pierwszych dniach, również zaczęło się wypogadzać. Teraz Jacek nie myśli o tym czy zawracać, ale jego głowa pełna jest pomysłów dotyczących celu wyprawy.
„Wycieczka miała mi pozwolić zajrzeć w głąb siebie. Celem był dojazd nad ocean, ale po drodze połączenie jej ze szlakiem Świętego Jakuba. Bardzo dużo pomocnych informacji znalazłem w mediach społecznościowych, skupiających osoby, które przebyły lub mają w planie ten szlak. I jedną z alternatyw na nocleg były plebanie”.
W pobliżu nie znajduje już kempingów, ale jest kościół ze świetlicą. Trafia do księdza proboszcza i po rozmowie okazuje się, że ma gdzie spać. Co więcej rodzina księdza miała gospodarstwo pod Olsztynem, a on sam dwa razy był w Santiago de Compostela. Przypadek? „Do tej pory nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, tak jak nie jestem w stanie stwierdzić, który z nas był bardziej zadowolony z tego spotkania. Ja widząc, że można liczyć na ludzką życzliwość, czy on widząc mój zapał i chęć przebycia tej drogi”.
Żyjąc w podróży, dni zaczynają rządzić się swoimi prawami. Wszystko staje się o wiele prostsze. „Wstaję jem śniadanie pakuję się i w drogę. Przejeżdżam ponad 100 km jedząc co godzinę w okolicach czternastej. Coś na ciepło, a pod wieczór szukam noclegu. I tak każdego dnia”. Kiedy temperatura spada poniżej 5 stopni, a na kempingu problemem jest rozwieszenie hamaka, korzysta z huśtawki i ubiera na siebie wszystkie rzeczy jakie wiezie w bagażu.
Rano czekają go kolejne kilometry i kolejne przygody. Trasa prowadzi przez zwodzony most, który jest w remoncie. Aby go pokonać, trzeba przejść przez śluzę, ale Niemiec dmucha na zimne i wymaga podpisania oświadczenia, że Jacek robi to na własną odpowiedzialność. Wystarczy uzupełnić przygotowany wcześniej formularz.
Który nocleg zapadł Jackowi najbardziej w pamięć? „Na terenie Niemiec najciekawszy nocleg miałem w autobusie. Zbliżał się wieczór nagle widzę kemping, a na jego terenie duży przegubowy autobus z miejscem do spania i prądem. Do tej pory na wspomnienie uśmiech sam pcha się na usta”.
Wyprawa nabiera sensu, Jackowi towarzyszą coraz mniejsze obawy o to co będzie jutro lub gdzie będzie spał. Dni i kilometry mijają, pogoda sprzyja i małymi krokami zbliża się do kolejnej granicy.
Holandia jest inna i czuć to w powietrzu. Inna architektura inne uprawy pierwszy holenderski wiatrak i całkowicie niezrozumiały dla myśleniczanina język ma w sobie bardzo dużo uroku. Kraj zachwyca, ale wpływa na spadek koncentracji. W efekcie tylnym kołem wjeżdża na szyszkę i ta z pozoru banalna sprawa powoduje, że traci trzy szprychy. Uziemienie. Dalsza jazda jest niemożliwa. Pozostaje spacer. Po 1,5 km trafia na kemping, gdzie dowiaduje się o serwisie znajdującym się w miasteczku położonym 3 km dalej. W końcu udaje się naprawić koło, co obciąża budżet o 28 euro, ale pozwala jechać dalej.
Do kolejnej granicy już niedaleko, a kolejny nocleg zaplanował w Brukseli. Belgia wita go burzą, ale też jednym z nielicznych przystanków autobusowych w których udaje mu się przed nią schronić. „To kraj, który zrobił na mnie najmniejsze wrażenie. Jadąc przez niego miałem uczucie jakbym przez całą drogę znajdował się na przedmieściu większego miasta. Zabudowa niby ładna, niby czysto, ale czegoś brakowało”. Wieczorem dociera do Brukseli, gdzie architektura, parki sprzyjają regeneracji. W poniedziałek ma wyruszyć do Francji, ale o tym opowie w kolejnym odcinku.
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.