Turystyka

Przejechał rowerem z Myślenic do Santiago de Compostela. Tak się spełnia marzenia

Przejechał rowerem z Myślenic do Santiago de Compostela. Tak się spełnia marzenia
Wiele czynników mówi „nie jedź, bo strach, bo nie znasz języka, bo może się wydarzyć tysiące nieprzewidzianych zdarzeń. Wiem, że decyzja dawno została podjęta, trzeba się tylko odważyć. Fot. Jacek Hreczański

Jak mówi Jacek Hreczański, każda wyprawa rozpoczyna się w głowie. Czasem pomyślimy, że fajnie byłoby coś zrobić, ale kolejna myśl powstrzymuje nas przed działaniem, a wystarczy się zdecydować. W ten sposób wsiadł na rower i tak w 46 dni przejechał ponad 3700 km z Myślenic do Santiago de Compostela 

Jak przyznaje myśleniczanin, każda wyprawa zaczyna się dużo wcześniej. - Najpierw w mojej głowie, potem w marzeniach, a splot wydarzeń pozwolił mi je urzeczywistnić. Myślę, że każdy z nas czasami marzy o czymś, co wydaje mu się praktycznie nieosiągalne, a okazuje się, że często wystarczy… spróbować po to marzenie sięgnąć – mówi Jacek Hreczański. Efektem podjętej przez niego decyzji była podróż, która rozpoczęła się 22 czerwca i trwała 46 dni.

Jacek nie ukrywa, że na próżno szukać go wśród wyczynowców jeżdżących na rowerze. Przed wyprawą najdłuższy etap jaki pokonał to 100 km. Udało mu się to raz. Jednak nad kondycją pracował, biegając cztery razy w tygodniu pokonując podczas każdego treningu 10 kilometrów. W swojej karierze biegacza miał też na koncie kilka maratonów.

Jego pierwotny plan polegał na tym, aby przejechać rowerem przez Polskę, załatwiając po drodze kilka osobistych spraw i skończyć swoją przygodę nad Bałtykiem. - Pierwszy dzień zawsze jest pełen emocji. Żegnasz się z czymś, co znasz i ruszasz w nieznane. A dla mnie to było naprawdę nieznane, nie wiedziałem jak zachowa się mój organizm, a jak sprzęt na którym jadę – wspomina.

Już pierwsze kilometry Zakopianką w kierunku Krakowa przywitały go burzą. Przeczekał ją. Jeszcze mógł zawrócić, ale zdecydował się na dalszą podróż. Plan na pierwszy dzień obejmował pokonanie 120 km i nocleg na Śląsku. - W pierwszym dniu korzystałem z nawigacji dla rowerów i na długiej trasie jest to lekkie nieporozumienie. Potrafi ona niejednokrotnie zaskoczyć, a trasa czasem wyglądała tak:

Droga do Sosnowca nie była łatwa, bo nawigacja zachowywała się tak, jakby nie chciała, aby ta podróż skończyła się tak szybko. - Potrafiła mnie przeprowadzić przez tory kolejowe, albo wytyczyła trasę drogą której nie ma, nie było i nie będzie, albo w tym miejscu znajdował się dworzec kolejowy… Kłopoty z technologią sprawiły, że w pewnym momencie przejechanie 8 km zajęło mu półtorej godziny, ale w końcu dotarł do celu w okolicach godziny 23.

Po pierwszym dniu już wiedziałem, że trzeba wprowadzić kilka zmian. Pierwszą było zmniejszenie wagi bagażu. Drugiego dnia planem minimum było dotarcie do Opola i nocleg w schronisku młodzieżowym. Tym razem poszło gładko. Trzeci dzień to podróż w kierunku Wrocławia i sentymentalna podróż do rodzinnej Świętej Katarzyny. - Sprawdziłem jak teraz wygląda przedszkole do którego chodziłem oraz moja szkoła podstawowa. 

wiele się rzeczy zmieniło z tego co pamiętałem, ale ten fragment życia pozostaje w pamięci na zawsze. Dlatego warto wrócić w te miejsca. Podobnie było z Wrocławiem, który Jacek określa jako „odwiedzanie starych śmieci" .

Pamiętał, że nad Odrą znajdował się kemping, jednak życie często weryfikuje nasze wspomnienia, a to pochodziło sprzed kilkudziesięciu lat. Dzisiaj w jego miejscu stoją apartamenty z pięknym widokiem. - Kolejne miejsce które pamiętałem to okolice stadionu olimpijskiego i także kemping. Tam po raz pierwszy przetestował sprzęt biwakowy

Pod tym tarpem powiesił hamak i nocleg w taki sposób okazał się strzałem w dziesiątkę. - Noc spędziłem komfortowo, kolejne dwa dni postanowiłem spędzić u znajomych w Skierniewicach. Dawno się nie widzieliśmy i zapowiadano duże upały ponad 30 stopni. W dalszej podróży skorzystałem z usług PKP i było dobrze. Tym razem zrzucił kolejne dwa kilogramy balastu i wziął niezbędne minimum. Tak przynajmniej myślał. Po wyjeździe z Wrocławia udał się w kierunku Lubina, a nocleg zalicza w miejscowości Kłopotów w gospodarstwie agroturystycznym. Wtedy dociera do niego piękno wyprawy i już wie, że podjął dobrą decyzję.

Dalsza trasa przebiegała bez problemów. - Starałem się unikać dużych miast i było bardzo spokojnie - wspomina. Konsekwentnie zmierza w kierunku Zielonej Góry, jednak na tym odcinku po raz kolejny daje mu się we znaki nawigacja, która próbowała wprowadzić go na drogę szybkiego ruchu. Zatrzymuje się w Świebodzinie, gdzie upaja się wschodem słońca.

Kolejny etap drogi to długie kilometry i czas na przemyślenia. - Pomysły same przychodziły do głowy. Spanie w hamaku tak mi się spodobało, że kolejną noc spędziłem na polu namiotowym w miejscowości Okno.

Do morza coraz bliżej, ale Jacek lekko zmienia plany i jedzie serwisu rowerowego w Szczecinie. Kiedy rower przechodzi przegląd on odpoczywa. – Wtedy wydarzyła się rzecz, która myślałem że już nie będzie miała miejsca. Wysyłam do siostry paczkę z rzeczami, prawie 3 kg. Nie mogłem w to uwierzyć, jak niewiele jest potrzebne na taką wyprawę. Moje kosmetyki są ograniczone już do pasty, szczoteczki i szarego mydła. Rzeczy do jazdy na rowerze i dwa komplety ubrań na co dzień; jedne długie spodnie i jedne krótkie. I wydaję mi się że mam tylko niezbędny ekwipunek. Aha, do tego sprzęt biwakowy hamak, tarp, mata samopompująca i śpiwór oraz maszynka i gaz w butli – śmieje się na samą myśl o tym wspomnieniu.

Jadąc dalej jest zachwycony widokami pól i lasów, a taki błękit nieba - jak zapewnia - jest trudno znaleźć gdziekolwiek. Powoli zbliża się do pierwszego celu wyprawy.

Pojawiają się znaki alternatywnego dojazdu nad morze i wykorzystuje to. Trasa jest dobrze oznakowana z małym natężeniem ruchu i nadal daje możliwość zachwytu nad polską wsią. Nagle trafia na znak. - Jeszcze chwila i jestem. Nocleg znajduję w schronisku młodzieżowym w Pobierowie i odwiedzam miejsca w których nie byłem ponad trzydzieści lat – wspomina.

Wiele czynników mówi „nie jedź, bo strach, bo nie znasz języka, bo może się wydarzyć tysiące nieprzewidzianych zdarzeń. Wiem, że decyzja dawno została podjęta, trzeba się tylko odważyć.

Wtedy aura rzuca mu ostatnie wyzwanie. - Przejechałem ponad 750 km, zdaję sobie sprawę, że jeśli chcę zrealizować mój plan, to mam przed sobą jeszcze 3000 km. Wiele czynników mówi „nie jedź, bo strach, bo nie znasz języka, bo może się wydarzyć tysiące nieprzewidzianych zdarzeń. Ale jest taka myśl… może warto spróbować, w końcu już tu dotarłem? – mówi.

Podróż w nieznane nastręcza coraz więcej niepokojących wizji. - Jestem w rozterce, wymyślam powody, żeby nie jechać, ale też coraz bardziej chcę. W końcu już raz się zdecydowałem! Czekam na sygnał, który zadecyduje co robię dalej . Wiem, że decyzja dawno została podjęta, tylko trzeba się odważyć. Nadchodzi dzień moich pięćdziesiątych pierwszych urodzin i muszę opuścić schronisko, bo mają rezerwację. To jest ten znak jadę dalej…

ciąg dalszy nastąpi.

Powiązane tematy

Tatry widziane z beskidzkiego szlaku
Turystyka 2

Tatry widziane z beskidzkiego szlaku

Niedzielny spacer po trasie Uklejna-Śliwnik-Chełm zaowocował panoramą Tatr widzianych przez Dominikę Wójcik Na redakcja@miasto-info.pl otrzymaliśmy widok pan...

Komentarze (5)

Zobacz więcej