Thank you for your service
Dziś dzieje się historia. Bez wątpienia będą o niej wspominać przyszłe pokolenia. Kolejny raz wrzucam ten artykuł do szuflady, a on ciągle wraca na biurko
Dziś dzieje się historia. Bez wątpienia będą o niej wspominać przyszłe pokolenia. Odniesienie się do niej w postaci tekstu jest zbyt kuszące, aby go zaniechać. Kolejny raz wrzucam ten artykuł do szuflady, a on ciągle wraca na biurko. Ostatecznie został połknięty przez tryby maszyny drukarskiej, choć wiem, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Jesienią zeszłego roku dwóch moich kolegów wyjechało do Stanów Zjednoczonych na szkolenie wojskowe. Co tam robili - tego nikt się nie dowie. Takie zasady. Dowiedziałem się tylko jednego. Kiedy opuszczali samolot i zwartą grupą ogolonych głów przekraczali bramki przejścia dyplomatycznego, spotkało ich coś niezwykłego, co towarzyszyło im niezmiennie do końca pobytu.
- Thank you for your service („dziękuję za twoją służbę”) - rzuciła z uśmiechem pani z budki na lotnisku.
Co to jest? Przypadek? Otóż nie. Dziękują wszyscy bez wyjątku, mali i duzi, mundurowi i cywile. Nie od święta i nie wtedy, gdy świat się wali, ale na co dzień. Na lotnisku, w sklepie, na ulicy. Nikt nie nazywa ich „darmozjadami”, lecz „NATO boys”, nikt nie wypomina za czyje podatki ich umundurowano i wyposażono – dziwna sprawa. Ta historia utkwiła mi w głowie i nie daje spokoju.
Mija kilka tygodni. Jest 22 grudnia, jadę z kolegami pociągiem relacji Warszawa - Kraków. Jesteśmy zmęczeni po służbie, wracamy do domów, do rodzin, Wigilia za pasem. Pociąg niemiłosiernie zatłoczony, nie mamy miejsc siedzących, koczujemy w przejściu. Skład rusza. Na korytarzu pojawia się konduktor – zobaczył ogolone głowy i zielone plecaki – każe zająć wolne przedziały, do których wsiądą pasażerowie na kolejnych stacjach. Wypełniamy ciasne pomieszczenie, pakując wojskowe zasobniki na aluminiowe półki. W przedziale siedzą trzy osoby, w tym siwy pan w szarym garniturze i lśniących czystością czarnych trzewikach. W nieznającej fizycznej pracy dłoni trzyma eleganckie i zapewne drogie pióro, którym z atencją wypełnia jakiś urzędowy arkusz. Noga założona na nogę. Przerwał pracę, znad rogowej oprawki okularów śledzi każdy nasz ruch. Nawet nie mrugnie okiem. Klik – teatralnie zatrzasnął skuwkę pióra, zamykając stalówkę w ciemnym więzieniu czarnej oprawki. Zatem zaraz się zacznie…
- Panowie nie mają biletów na miejsca siedzące… - włączył się w nim duch obywatelskiej kontroli.
Odpowiadamy grzecznie.
- Nie życzę sobie, żeby ten plecak leżał nad moją głową – zdecydowanie podniósł ton, choć sam nie ma bagażu.
Odpowiadamy grzecznie. Jeden z kolegów nad wyraz uprzejmie przeprasza i przekłada zasobnik na półkę po przeciwnej stronie przedziału.
- Nie życzę sobie, żeby ten plecak leżał naprzeciwko mnie, spadnie i mnie zabije… - kontynuuje teatralnie starszy pan.
Zdejmuję zasobnik z półki, czekając niecierpliwie na motyw z podatkami. Mówisz – masz.
- I to za moje podatki - wycedził z oburzeniem.
Starsza pani wraz z siedzącą obok niej córką pokiwały z ubolewaniem głową, akceptując starą, zwerbalizowaną przez siwego pana prawdę. Ten naród jest jednak niezawodny. „Thank you for your service” – pomyślałem i wyszedłem bez słowa z przedziału.
Nie chodzi o ego, nie chodzi o to, aby ktokolwiek za cokolwiek dziękował. Nie chodzi o głód szacunku, po który trzeba lecieć 7000 km do obcego kraju. Chodzi o przejedzenie pogardą, której lekarze, pielęgniarki, policjanci, żołnierze, strażacy, nauczyciele i wszelkiego rodzaju służby doświadczają wszędzie i na każdym kroku. Tu wielu żąda, niewiele od siebie dając. Dlatego wyjątki od reguły każdorazowo cieszą, niosąc nadzieję.
Artykuł miał swoją premierę w papierowym wydaniu magazynu Miasto-info.pl
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.