Kryształowa kula
Małe mieszkanko w bloku na Osiedlu Tysiąclecia zmieniło właściciela. Młodzi ludzie z charakterystyczną dla siebie energią sprzątają stare, by zacząć nowe.
Rzucona energicznie kryształowa kula rozbiła się z trzaskiem o stalowy rant osiedlowego śmietnika. Zakończyła się pewna historia.
Małe mieszkanko w bloku na Osiedlu Tysiąclecia zmieniło właściciela. Młodzi ludzie z charakterystyczną dla siebie energią sprzątają stare, by zacząć nowe. Żyją i cieszą się życiem. Betonowy chodnik zapełnia się dobytkiem przedstawicieli dwóch pokoleń.
Na górę wędrują kartony, które zawierają przyszłość. Na dół schodzą te wypełnione dobytkiem poprzedniego właściciela. Tym razem przedmioty umarły wraz z nim i w większości kończą swą drogę w czeluści osiedlowego kontenera. W niektórych przypadkach surowy los przedmiotów poprzedzony jest krótkim rozważaniem:
– Popatrz na to – powiedział on, wyjmując z kartonu kulę z grubego rżniętego kryształu – czysty PRL; jest tabliczka z dedykacją: „Za zasługi dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Co z tym zrobić?
– Nie rozpoczynajmy życia od zbierania cudzych śmieci – odpowiedziała ona.
Rzucona energicznie kryształowa kula rozbiła się z trzaskiem o stalowy rant osiedlowego śmietnika. Zakończyła się pewna historia.
Sześćdziesiąt lat wcześniej po tych samych schodach pewien inżynier wnosił swoją młodą żonę do pachnącej nowością kawalerki. Mieszkanie było krzywe i betonowe, ale ich własne. Poza tym nie mieli wiele: dwie walizki, małego psa i wielki kredyt. Tuż po tym, kiedy na gwoździu wbitym w krzywą żelbetonową ścianę zawisło zdjęcie ślubne, zaczęli wspólne życie. Ona pracowała w przedszkolu, on budował nową Polskę, a konkretnie jakąś tam fabrykę w Krakowie. Gdyby ktoś nazwał go komunistą, nie zrozumiałby tego. Polityka była mu obojętna, interesowały go wyłącznie belki, ściany i zbrojenia żelbetonowych stropów.
Kochał swoją pracę. W dzień i w nocy żył nią i myślał o niej. Wstawał, gdy świt tkwił jeszcze w głębokim śnie. Wracał, gdy było już za późno na kolację. Każdego dnia jechał autobusem z Myślenic do Krakowa, by stanąć na placu budowy przed przybyciem pierwszego z robotników. Znał każdego z nich. Pilnował, doglądał, dbał jak o swoje. Pracownicy wiedzieli, że nie uda się przed nim niczego ukryć. Żył, jadł i ubierał się byle jak. Zimą marzł, latem cierpiał upały. Gdy zachorował, błagał zdziwionego lekarza, by ten nie wysyłał go na zwolnienie. Liczyła się tylko budowa. Chodząc po niej, dotykał z miłością ścian, szalunków i zbrojeń. Kochał to, co robił.
W domu nie szło mu tak dobrze, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Myślał, że małżeństwo jest jak projekt budowlany, który został podpisany i z większymi lub mniejszymi trudnościami potoczy się zgodnie z harmonogramem, aż śmierć ich nie rozłączy. Gdyby ktoś powiedział mu, że z miłością jest jak ze świeżym betonem, który nie podlewany rozmową spęka, może by zrozumiał, a jego życie potoczyłoby się inaczej. Tego jednak nie uczyli na studiach i kiedy ona mówiła o dzieciach – on mówił, że cement nie dojechał; kiedy ona chciała gdzieś wyjść – on mówił, że może, ale dopiero po odbiorach. Tak mijał czas, budynek rósł, a inżynier nikł w oczach. Wyglądał źle. Po tym, jak odeszła od niego żona, było jeszcze gorzej. Rozstanie odbyło się po cichu, bez krzyku i awantur. Pewnego dnia wyszła tak po prostu, by po jakimś czasie urodzić dzieci komu innemu. Inżynier nie zareagował gniewem. Tak zwyczajnie nie potrafił tego zrozumieć. Siedział w zimnej kuchni małego mieszkanka nad wystygłą herbatą i otwartą puszką makreli, zastanawiając się, co zrobił źle.
Nadszedł dzień otwarcia fabryki. Było radio i telewizja. Czerwoni towarzysze przybyli, przemówili, przecięli wstęgę, rozdali sobie listy gratulacyjne i poszli jeść kanapki. O inżynierze zapomniano, stał poszarzały gdzieś z boku, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
– Panie prezesie, kim jest ten człowiek? – zapytała pani Krysia, wskazując dyskretnie na inżyniera.
– Aaaa… to inżynier. Zapomnieliśmy o nim. Pani skoczy szybko do samochodu i poszuka, czy tam coś nie zostało z jakiejś imprezy – zreflektował się czerwony prezes.
– Jest kryształowa kula z ostatniego spotkania w hucie. Może być?
– Doskonale. Bez pani, pani Krysiu, nic byśmy w tej Polsce nie zrobili.
Gdy towarzysze zaczęli celebrować, inżynierowi zrobiło się duszno. Kręciło mu się w głowie. Postanowił wyjść. Zataczał się, choć był zupełnie trzeźwy. Zaczęło brakować mu powietrza, rozsunął krawat i oparł się o chłód betonowej ściany. Wiedział, że coś w jego życiu się skończyło. Usiadł, chwytając oburącz dowód uznania wręczony przez prezesa. Z pamięci powtarzał słowa czerwonego towarzysza: „Panie inżynierze, w imieniu wdzięcznego narodu. A tak… i może być pan pewny, historia o panu nie zapomni”.
Sześćdziesiąt lat później rzucona energicznie kryształowa kula rozbiła się z trzaskiem o brudny rant osiedlowego kontenera. Lekką ręką wyrzucono do śmietnika historię dwóch pokoleń budujących Polskę po zakończeniu II wojny światowej.
Artykuł swoją premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.