Chrzest bojowy
- 14 marca 2021
Jest grudzień 1914 roku. Ze wschodu na zachód, od Dunajca w kierunku Raby, tupiąc podkutymi buciorami, maszeruje wielka wojna. Miliony mężczyzn poszły w kamasze
Jednym z powołanych jest mąż Marianny. Wcielony do austro-węgierskiej armii wojuje gdzieś z dala od domu położonego u podnóża dolnowiejskich „Dziołów”.
Wraz z nadejściem zimy wojna zastukała do Myślenic. Najpierw nieśmiało – szrapnelami – następnie, nieco zniecierpliwiona, uderzyła pięściami granatów artyleryjskich. Wystrzeliwane z dwóch stron pociski mijały się, tnąc z wyciem zmarznięte powietrze. Zakołysały się pierwsze dymy pożarów. Płoną zapalone odłamkami zabudowania Dolnej Wsi. Ziemia drży. W skromnej kuchni Marianny, w prostym emaliowanym kubeczku pełnym ciepłego krowiego mleka rozeszły się kręgi wywołane detonacją.
– Co robić ? – zadane głośno pytanie odbiło się głucho od bielonych ścian pomieszczenia.
– Co robić ? – to samo proste pytanie powróciło echem strachu, znów nie doczekawszy się odpowiedzi.
Opanowała ją bezlitosna bezradność. Usiadła, opierając dłoń na drewnianej kołysce, drugą bezwiednie przycisnęła ściśnięty strachem brzuch. Śpiące niemowlę drgnęło niespokojnie.
– Musimy uciekać, Stasiu, do Osieczan, przeczekamy to u dziadków – powiedziała do śpiącej dziewczynki.
Cały dobytek skromnego gospodarstwa zmieścił się w kieszeniach przerażonej kobiety. Zawinęła dziecko w fartuch i – nie zamykając domu – ruszyła w kierunku drewnianego mostu na rzece Rabie. Szybko minęła pojedyncze domy i uśpione zimą pola, na zewnątrz nie widać było sąsiadów. Jakiś człowiek krzyczy, by zawróciła, że tam wojsko – nie słyszy, strach prowadzi ją przed siebie.
Tuż przy moście, na stokach lewego brzegu Raby, okopali się Austriacy, zamykając dojście do przeprawy. Na prawym brzegu kręcą się Kozacy. Padają pojedyncze strzały. Kule gwiżdżą, tnąc przemarzniętą ispinę.
– Mostem nie przejdziemy – powiedziała do nierozumiejącego niczego dziecka – zastrzelą przez przypadek albo powieszą za szpiegostwo. Trzeba biec w górę rzeki – dodała, mówiąc sama do siebie. Zmarznięty śnieg chrzęści pod uderzeniami stóp biegnącej Marianny. Wierzbowe gałęzie dotkliwie chłoszczą przemarzniętą twarz. Byle w górę rzeki, tak by dotrzeć do brodu na wysokości żydowskiej karczmy. Sekunda wahania – zatrzeszczał cienki przybrzeżny lód, prysnęła lodowata woda, obejmując przerażoną kobietę do kolan, następnie wciągając ją aż po same biodra. Drugi brzeg wypełniony jest strachem. Z wnętrza fartucha patrzą na nią nierozumiejące niczego oczy Stasi, leży cichutko. Marianna biegnie coraz wolniej, ogranicza ją zmęczenie i zimna skorupa zamarzającej spódnicy. Wtem zamarła – Kozacy. Pięciu konnych w czarnych papachach i burych szynelach przygląda się z siodeł przerażonej kobiecie. Uciekać! W biegu brakuje jej tchu. Głęboko wdycha kłujące mrozem powietrze. Płuca pękają z bólu. Byle przed siebie. Z tyłu słychać uderzenia końskich kopyt łamiących zmarzniętą skorupę śniegu.
– Ej, djewocźka, patierjałaś riebionka – zawołał jeden z żołnierzy, w głosie nie słychać było gniewu.
Dziewczyna nie zatrzymała się.
– Astanawiś, djewocźka, patierjałaś riebionka! – krzyknął zdecydowanie drugi.Przyszło opamiętanie. Fartuch jest pusty. Nie ma dziecka, nie ma Stasi – lodowata myśl zatrzymała ją w jednej chwili. Instynkt miłości okazał się silniejszy od panicznego strachu. Odwróciła się powoli, łapiąc zachłannie powietrze i patrząc na żołnierzy nieprzytomnym wzrokiem.
– Ej, djewocźka, patierjałaś riebionka (Hej, dziewczyno, zgubiłaś dziecko) – odezwał się spokojnie jeden z Kozaków.
Nie zareagowała. Nie zrozumiała.
– Diewuszka, wy patierjali riebionka, priekrasnyj, no nam nie prigaditsia. Waźmi! My nie budiet nosit’ za toboj. Chocziesz jewo kriestit’? Jest’ łuczszij spasob. (Dziewczyno, zgubiłaś dziecko. Ładne, ale nam się nie przyda. Weź, nie będziemy go przecież za tobą nosić. Chcesz je ochrzcić? Są na to lepsze sposoby.) – zaśmiał się cicho, zwracając niemowlę.
Kozacy oddali dziecko, puścili ją wolno i nie zrobili krzywdy. Nie ma już pani Stanisławy, odeszła w 1999 r., pozostały jej opowieści i niezwykła historia.
Artykuł premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:
Podobają Ci się nasze artykuły?
Dzięki Twojemu wsparciu możemy poruszać tematy, które są istotne dla Ciebie i Twoich sąsiadów. Zabierz nas na wirtualną kawę – nawet najmniejszy gest ma znaczenie.
No i to jest historia. Takie rzeczy właśnie powinny być i w tym Muzeum Niepodległości a nawet na lekcjach historii. Właśnie historie zwykłych ludzi (choćby i niepoprawnie politycznie) są dla mnie najbardziej interesujące. Bo wojna nie doskwiera ludziom na salonach tylko właśnie szaremu człowiekowi.
Jacek Karwatowski - tak. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Pani Stanisława (niemowlę z opowiadania) opiekowała się mną gdy byłem dzieckiem. Wszystkie dotychczasowe opowiadania oparte są na faktach. Fikcja literacka obejmuje szczegóły i mniej istotne detale.
Kiernoz Blachowski - obawiam się, że nie jestem w stanie prawidłowo zinterpretować Pańskiego wpisu. Nie wiem czy prezentuje Pan własne poglądy czy jest to ironia odnosząca się do współczesności.
To niesamowite, dziękuję za odpowiedź. Chciałoby się tego więcej
"Bo znamy się "od zawsze"" - niestety nick nic mi nie mówi - wierzę na słowo. Dzięki za odpowiedź.
Pawle (,bo znamy się "od zawsze")! Tak jest to ironia odnosząca się do współczesności .