Sport

Tomasz Kalemba: Płakałem jak bóbr. Z radości

Tomasz Kalemba: Płakałem jak bóbr. Z radości
O tańcu radości z Włodzimierzem Szaranowiczem, kontaktach sportowców z dziennikarzami i o samej atmosferze Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver opowiada pochodzący z Myślenic Tomasz Kalemba, dziennikarz sportowy Onet.pl

Myślenicki Miesięcznik Powiatowy Sedno już od 8 kwietnia w kioskach

SEDNO: Jak to się stało, że młody dziennikarz z Myślenic znalazł się w elitarnym gronie dziennikarzy wyjeżdżających na Igrzyska Olimpijskie do Vancouver?

TOMASZ KALEMBA: Zanim to wyjaśnię, powiem, że od dziecka marzyłem o tym, aby wyjechać na Igrzyska Olimpijskie bądź to w charakterze sportowca, bądź dziennikarza. Odkąd pamiętam sport był moją pasją. Pierwsze starania o przyznanie akredytacji na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver dla naszej redakcji miały miejsce półtora roku temu. Nikt chyba wówczas nie przypuszczał, że nasz wniosek zostanie pozytywnie rozpatrzony. Kiedy otrzymaliśmy informację o przyznanej akredytacji, dyrektor naszej redakcji zdecydował, że do Kanady pojadę właśnie ja.

Dlaczego wybrano akurat Ciebie? Czy w redakcji portalu Onet. pl nie ma bardziej doświadczonych dziennikarzy zasługujących na to, aby pojechać na Igrzyska?

No cóż, zadecydowało chyba to, że jestem najbardziej doświadczonym dziennikarzem, jeżeli chodzi o staż w naszej redakcji, a poza tym od lat mocno siedzę w sportach zimowych. Zresztą zajmuję się nimi – z przerwami – od 1999 roku. Poza tym posiadam niezłą, ogólną wiedzę sportową. Mógłbym, jak sądzę, pisać i relacjonować zawody chyba w każdej dyscyplinie sportu.

Jaka była Twoja pierwsza reakcja na wiadomość, że to Ty właśnie pojedziesz do Vancouver?

Byłem dumny. To po pierwsze. Dumny dlatego, że wyjazd na tak dużą imprezę sportową jaką są Igrzyska to dla dziennikarza wielka nagroda za jego codzienną, ciężką pracę. Każdy dziennikarz sportowy docelowo chciałby być na Igrzyskach. Poza tym poczułem radość. Olbrzymią radość.

Swoją akredytację odebrałeś w … Zakopanem, nie w Warszawie, jak pozostali dziennikarze? Dlaczego?

Istotnie. Moją akredytację przywiózł do Zakopanego na zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich redaktor Tomasz Zimoch. Nie mogłem być obecny w terminie wyznaczonym przez PKOl w Warszawie i odebrać swojej akredytacji osobiście. Redaktor Zimoch powiedział mi później, że przez całą podróż z Warszawy do Zakopanego strzegł mojej akredytacji jak źrenicy oka, bowiem akredytacja to nie tylko druk sam w sobie, ale także forma wizy wjazdowej do Kanady oraz przepustka na wszystkie imprezy rozgrywane w ramach Igrzysk.

Czy poza dumą i radością pojawiło się także uczucie obawy? Obawy, że może nie podołam zadaniu?

Oczywiście, że wraz z radością i dumą pojawił się także cień obawy. Ale zaraz odrzuciłem go tłumacząc sobie, że przecież nie jest to pierwsza duża impreza, z którą przyjdzie mi się zmierzyć. W lutym 2009 roku obsługiwałem Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym w Libercu i nieźle sobie poradziłem. To zresztą nie tylko moja opinia, ale przede wszystkim moich przełożonych oraz dziennikarzy z innych redakcji. Pomyślałem, że przecież skoro poradziłem sobie w Liberce, na Igrzyskach też dam radę. Jedyna obawa, jaką odczułem związana była z faktem, że muszę pojechać tak daleko od domu i że będę musiał przeżyć bardzo długi lot samolotem przy założeniu, że fanem latania raczej nie jestem.

Podobno przewidziałeś fakt, że polscy sportowcy zdobędą na Igrzyskach w Vancouver sześć medali?

Tak. Na 300 dni przed Igrzyskami, na stronach swojego bloga (kalemba.blog.onet.pl) pisałem, że przewiduję zdobycie przez naszych sportowców w Vancouver sześciu medali.

Pomyliłeś się tylko przy ustalaniu nazwisk?

Przypuszczałem, że dwa medale zdobędzie Tomek Sikora i jeden sztafeta biatlonistek. Poza tym wyznaczyłem jako medalistów Justynę Kowalczyk i Adama Małysza, przy czym stawiałem na złoto naszego najlepszego skoczka.

Czy przygotowywałeś się w jakiś szczególny sposób do Igrzysk przed wyjazdem na nie?

Od strony merytorycznej nie musiałem wkładać wielkiego wysiłku w przygotowania, bowiem byłem na bieżąco ze wszystkimi sprawami związanymi ze sportami zimowymi. W ciągu czterech miesięcy zaliczyłem jednak kurs języka angielskiego, który odpowiadał podobno … czterem latom pracy ucznia w szkole.

Czy to możliwe?

Podobno nie, ale jakoś się dogadywałem. Jestem bardzo wdzięczny mojej nauczycielce pani Marii Śliwowskiej za to, że udało się jej przygotować mnie aż tak dobrze.

Co zaskoczyło Cię najbardziej, kiedy wysiadłeś z samolotu już w samym Vancouver?

Wysoka temperatura oraz … brak śniegu. Wcześniej, tuż przed lądowaniem piękno okolicy podziwianej z okien samolotu.

Jaki był początek Twojej przygody z Igrzyskami?

Przylecieliśmy do Kanady dwa dni przed inauguracją imprezy i niemal od razu zabrałem się do pracy. Nie było właściwie czasu na odpoczynek po ciężkiej podróży. Musiało wystarczyć zaledwie kilka godzin snu. Następnego dnia po przylocie w pierwszej kolejności trzeba było załatwić formalności w biurze prasowym. Dopiero wtedy, kiedy miałem je już za sobą mogłem udać się na trening Justyny Kowalczyk.

Jakie postawiono przed Tobą zadania, na czym miałeś skupić swoją uwagę podczas Igrzysk?

Miałem uważnie obserwować zawody, kontaktować się z zawodnikami, trenerami i działaczami, rozmawiać z nimi i próbować oddać atmosferę imprezy, słowem robić tzw. boki czyli to wszystko czego nie robiły stacje TV, radio i gazety zajmujące się głównie przekazywaniem newsów.

Pierwsze zawody, w jakich uczestniczyłeś to konkurs skoków na skoczni normalnej?

Tak. Niestety nie mam z tymi zawodami - choć były naprawdę wspaniałe, bo srebrny medal wywalczył Adam Małysz - dobrych wspomnień. W momencie, kiedy wjechałem na skocznię otrzymałem informację o śmierci ojca. To były dla mnie bardzo ciężkie chwile, ale wiem, że tata był dumny z tego, że pojechałem na Igrzyska. Potraktowałem swój pobyt na nich jako pewnego rodzaju misję. Zostałem w Vancouver dla taty, zrobiłem to dla niego, wiedziałem bowiem, że chciałby, aby tak właśnie się stało.

Twój tata był zagorzałym kibicem sportowym?

Tak. Gdyby nie jego pasja i sportowe zainteresowania pewnie nigdy nie zostałbym dziennikarzem sportowym. Wiele mu w tej materii zawdzięczam. Często wspólnie oglądaliśmy zawody sportowe w TV, wspólnie chodziliśmy na mecze siatkówki i piłki nożnej w Myślenicach, wspólnie oglądaliśmy Igrzyska, wspólnie robiliśmy notatki, a raz nawet, w 1995 roku pojechaliśmy na Mistrzostwa Europy w pływaniu do Wiednia. Ojciec był fanatykiem sportu, chodzącą encyklopedią. Na pamięć znał składy drużyn, wyniki, fakty …

Wróćmy do Igrzysk. Jako jeden z nielicznych miałeś bezpośredni kontakt z polskimi olimpijczykami: Justyną Kowalczyk, Adamem Małyszem. Niejeden chciałby mieć taki kontakt. Jakie są polskie gwiazdy narciarstwa? Przystępne, miłe w obejściu, przyjazne?

Spotykałem się z Justyną Kowalczyk i Adamem Małyszem w tak zwanych strefach mieszanych, gdzie każdy sportowiec miał obowiązek pojawienia się, choć bez obowiązku rozmowy z dziennikarzami. Mam mieszane odczucia z tych spotkań. Na Justynę Kowalczyk czekaliśmy po biegu sprinterskim trzy godziny, a jak już przyszła nie była dla nas dziennikarzy zbyt miła. Mistrzowie mają jednak swoje prawa - tłumaczyłem sobie.

A może po prostu nasza mistrzyni była zła, że nie zdobyła złota i frustrację przelała m.in. na dziennikarzy?

Nie wykluczam takiej przyczyny zachowania Justyny. W późniejszych kontaktach była bowiem już zupełnie inna, bardziej przystępna i miła. Z drugiej strony taka jest natura kobiety – zmienna. Natomiast diametralnie różny był kontakt z Adamem Małyszem. Miałem okazję rozmawiać z nim dwukrotnie, raz przez pół godziny, drugi raz przez 50 minut. Wcześniej, po tym, jak Adam zdobył srebro na skoczni normalnej, wicemistrz olimpijski wyszedł do nas dziennikarzy i przeprosił za to, że czasami nie był dla nas zbyt miły. To było jak skrucha wielkiego mistrza. Powiedział także, że tak naprawdę, nam, dziennikarzom, wiele zawdzięcza. Pamiętam z wcześniejszych kontaktów z Adamem, kiedy odbywały się zawody Pucharu Świata, że zawsze był pozytywnie nastawiony do dziennikarzy. Przybijał z nami piątkę, uśmiechał się, żartował.

Stawiałeś przed Igrzyskami na dwa medale Tomka Sikory. Nie było ani jednego. Czy jesteś tym faktem zawiedziony?

Sikora miał na tych Igrzyskach kolosalnego pecha. Biegowo był do nich przygotowany fenomenalnie, strzelecko niewiele gorzej. Trudno jednak o dobry wynik, kiedy nagle w połowie dystansu załamuje się pogoda zaś zadymka śnieżna uniemożliwia osiągnięcie korzystnego wyniku.

Czy w takim momencie zawody nie powinny zostać przerwane?

Powinny. Powinno się je przerwać i rozegrać raz jeszcze w sprzyjających warunkach. Ale w Whistler podczas Igrzysk Olimpijskich nie uczyniono tego.

Jaki jest Tomasz Sikora w kontaktach z dziennikarzami? Czy bliżej mu do Małysza czy do Kowalczyk?

Zdecydowanie to pierwsze. Tomek zawsze przyjaźnie traktował i wciąż traktuje dziennikarską brać. Jest sympatyczny, otwarty i chętnie mówi o swoich porażkach i sukcesach, choć przed Igrzyskami zamknął się przed nami i kontakt z im był utrudniony. Właściwie wszelkie informacje dotyczące tego, co robi, jak się przygotowuje, jaki jest jego stan zdrowia, pochodziły ze strony internetowej, którą na szczęście często uaktualniał.

W swoich medalowych prognozach nic nie wspomniałeś o polskich panczenistkach?

Nikt o nich nie wspomniał, nie tylko ja. Nikt bowiem nawet w najśmielszych snach nie podejrzewał dziewcząt o medal. W zawodach indywidualnych żadna z nich nie weszła nawet do pierwszej piętnastki, a tu nagle medal w biegu drużynowym. Oglądaliśmy te zawody na monitorze telewizora w biurze prasowym i kiedy Polki zdobyły medal wydaliśmy z siebie spontaniczny okrzyk radości. Inni dziennikarze patrzyli na nas podejrzanie, ale kiedy dowiedzieli się o co chodzi gratulowali nam.

Jakie wydarzenie lub wydarzenia mające miejsce na Igrzyskach utkwiły Ci w pamięci szczególnie?

Myślę, że finisz biegu pań na 30 km. Stałem na mecie tego biegu, dwa, może trzy metry od linii mety i widziałem wszystko jak na dłoni. Kolosalne wrażenie zrobił na mnie także mecz ćwierćfinałowy hokeja pomiędzy Kanadą, a Rosją wygrany przez gospodarzy Igrzysk 7-3. To było piękne i wspaniałe widowisko, w którym jedną z głównych ról odegrali … kanadyjscy kibice.

Wróćmy jeszcze na moment do finału biegu na 30 km. Czy w momencie, w którym Bjoergen zrównała się z Justyną Kowalczyk, a w sekundę potem nawet ją odrobinę wyprzedziła, nie zwątpiłeś w złoty medal dla Polki?

Nie. Nie zwątpiłem, mimo, iż wiedziałem, że finisz nie jest najmocniejszą stroną Kowalczyk. Ale widziałem jej zaciętą twarz i to jak mocno i z jaką determinacją odpycha się kijkami. Pomyślałem: złoto będzie nasze. I było!

Była też ogromna radość?

Oczywiście. Płakałem jak bóbr. Z radości. Razem ze mną taniec zwycięstwa odtańczyli między innymi Włodzimierz Szaranowicz z TVP oraz duszpasterz polskich sportowców bp Edward Pleń.

Jak skomentujesz kontrowersyjną sprawę związaną z lekami na astmę, które ponoć miały pomóc Marit Bjoergen w odnoszeniu zwycięstw?

Jestem zdania, że zawodnicy chorzy na astmę powinni brać udział w innych Igrzyskach. Prawdopodobnie bliżsi prawdy są ci, którzy twierdzą, że leki brane przez astmatyczki podnoszą wydolność organizmu. Jeśli zawodniczka, która wcześniej triumfowała tylko w dwóch biegach podczas Pucharu Świata, tym razem w ciągu 12 dni na Igrzyskach zdobywa trzy złote medale, to coś jest nie tak.

Czy zatem według Ciebie Justyna Kowalczyk miała rację zarzucając swojej rywalce niedozwoloną pomoc?

Myślę, że tak. Szkopuł polegał jednak na tym, że Justyna powinna poczekać ze swoimi wypowiedziami aż zakończą się Igrzyska. Moim  zdaniem nasza biegaczka zachowała się mało odpowiedzialnie podgrzewając atmosferę i nadając całej sprawie posmak afery.

Który sportowiec stał się dla Ciebie prawdziwą gwiazdą tych Igrzysk?

Myślę, że Petra Majdic. Zdobycie medalu z połamanymi żebrami to wyczyn, który powalił na kolana nie tylko mnie.

A Amman?

Też.

W czym, Twoim zdaniem, tkwi fenomen tego skoczka?

Uważam, że jak nikt inny potrafi skoncentrować się przed skokiem, poza tym idealnie trafia z formą na najważniejsze zawody.

Wspomniałeś o połamanych żebrach Petry Majdic. Słowenka wywróciła się na treningu wypadając z trasy. Czy podzielasz opinię innych obserwatorów Igrzysk, że trasy olimpijskie nie były zabezpieczone tak jak powinny?

Rzeczywiście tak było. Śmierć saneczkarza, kilka ciężkich wywrotek bobsleistów, upadek Petry Majdic czy karkołomne upadki alpejczyków świadczą o tym, że czegoś zabrakło w prawidłowym zabezpieczeniu tras.

Twój pobyt na Igrzyskach w Vancouver to dwa tygodnie ciężkiej pracy. Powiedz jak wyglądał przeciętny dzień pobytu w Whistler.

Pobudka między 5, a 6 rano. Szybkie śniadanie, prysznic, niekoniecznie w tej kolejności, i półtora kilometra żwawego marszu do przystanku autobusowego. Potem walka o miejsce w biurze prasowym, przygotowanie się do pracy, przeglądnięcie doniesień agencyjnych, bo kiedy w Kanadzie dopiero dzień wstawał, w Polsce był już wieczór. Trzeba było przejrzeć listy startowe i przygotować się do wyjścia na zawody. Potem następował wymarsz na olimpijskie areny. Po zebraniu materiałów, a konkretnie rozmów z zawodnikami, trenerami i działaczami, wracałem do biura. Czasami w drodze do niego wymienialiśmy się uwagami z innymi dziennikarzami. W biurze zazwyczaj kolejna kawa i wreszcie przychodził czas na pisanie tekstów i ich zsyłanie, choć niejednokrotnie czynności te przerywał obowiązek obecności na kolejnej konferencji prasowej z zawodnikami. Do domu, do którego znów musiałem dostać się przez Whistler, wracałem zazwyczaj około północy lub o pierwszej.

A kiedy obiad, posiłek, odpoczynek?

Podczas pobytu na Igrzyskach może trzy razy zdołałem zjeść normalny obiad. W reszcie przypadków były to łykane w pośpiechu i w biegu kanapki.

Czy podczas Igrzysk miałeś kontakt z Sylwią Jaśkowiec? Jak oceniasz jej występy w Vancouver?

Nie miałem okazji zbyt długo porozmawiać z Sylwią podczas samych Igrzysk. Na dłuższą rozmowę pozwoliliśmy sobie dopiero po Igrzyskach, kiedy spotkaliśmy się na lotnisku w Vancouver. Myślę, że jak na pierwszy start w tak dużej imprezie można mówić o udanym debiucie naszej biegaczki. Widać, że ma olbrzymi potencjał. Jest bardzo ambitna i bardzo, ale to bardzo pracowita. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Vancouver Sylwia zastanawiała się już gdzie będzie biegać po powrocie do kraju.

Czy myślisz już o wyjeździe na Igrzyska do Soczi?

Nie. Na razie myślę o wyjeździe na Igrzyska do… Londynu!

Tomasz Kalemba
- 32 lata, urodzony w Myślenicach. Dziennikarstwem zajmuje się od… pierwszej klasy szkoły podstawowej, kiedy to przy pomocy mamy tworzył przy Szkole Podstawowej nr 4 na Zarabiu gazetkę szkolną „Okienko”.

Staż zawodowy: 1996 -1998 - Przegląd Sportowy (redaktor - współpracowik), 1999 - 2000 – SuperTempo, późniejsza Supernowa (redaktor - współpracownik), 1999 - 2000 - Biała Gwiazda (współpracownik), 2000 - 2001 - portal internetowy arena.pl (redaktor - współpracownik), od 2001 do dzisiaj - portal internetowy Onet.pl (starszy redaktor, przez pewien okres zastępca kierownika działu Sport), 2002 – „Kurier Myślenicki” (współpracownik), 2004 - 2008 – „Dziennik Polski” (współpracownik). W lutym 2001 był szefem biura prasowego w Krynicy podczas zimowej Uniwersjady Zakopane 2001.

Udział w ważniejszych imprezach sportowych w charakterze dziennikarza: 2009 - Puchar Świata w skokach narciarskich (Zakopane), 2009 - mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym (Liberec), 2009 - Liga Światowa siatkarzy, 2009 - turniej kwalifikacyjny siatkarek do mistrzostw świata (Rzeszów), 2009 - mistrzostwa Europy koszykarzy (Wrocław, Łódź, Katowice), 2009 - mistrzostwa Europy siatkarek (Łódź), 2010 - Puchar Świata w skokach narciarskich (Zakopane), 2010 - Zimowe Igrzyska Olimpijskie (Vancouver), 2010 - mistrzostwa świata w lotach narciarskich (Planica).

Powiązane tematy

Zbigniew Papierz: Kadencja burmistrza dwa razy po pięć lat
Miasto 58

Zbigniew Papierz: Kadencja burmistrza dwa razy po pięć lat

W niektórych gminach umiejętność oceny sytuacji i przygotowanie niektórych radnych są katastrofalne. Dominuje wstrętne lizusostwo wobec burmistrza, wójta, czy partii – mówi Zbigniew Papierz, radny i przewodniczący RGM w latach 1990-94 oraz radny powiatowy I kadencji w latach 1998-2002

Komentarze (5)

Zobacz więcej