Wywiad

Sebastian Kasprzyk: W życiu chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i spełniać swoje marzenia

Sebastian Kasprzyk: W życiu chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i spełniać swoje marzenia

W życiu chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i spełniać swoje marzenia. Jeśli będzie się odpowiednio mocno pracować i włoży w to całe serce, to pokona się wszelkie bariery

— w rozmowie z nami mówi Sebastian Kasprzyk, czołowy biegacz OCR, który największą popularność zdobył dzięki udziałowi w programie Ninja Warrior Polska.

Biegi OCR (Obstacle Course Racing) to dyscyplina, w której zawodnicy pokonują naszpikowaną przeszkodami trasę o różnym dystansie (od 6 do 40 km). Utrudnienia mogą być naturalne, jak np. przeprawy przez rzeki i tereny górskie oraz sztuczne – konstrukcje stalowe o różnym stopniu trudności. W kategorii open, uczestnicy mogą liczyć na wsparcie pozostałych, ale pomoc profesjonalistom jest zabroniona. Jednym z nich jest pochodzący ze Stojowic, a obecnie mieszkający w Myślenicach – Sebastian Kasprzyk, który pierwsze kroki w tej dyscyplinie sportu stawiał podczas myślenickiej edycji biegu Runmageddon.

Na swoim koncie ma m.in. medale Mistrzostw Europy, czy kilkukrotny tytuł Mistrza Polski, a szerszą popularność zdobył dzięki udziałowi w telewizyjnym show Ninja Warrior Polska, emitowanym w telewizji Polsat. Brał udział we wszystkich jego edycjach, a w trzeciej dotarł najdalej, za co został wyróżniony tytułem „Last man standing” (ostatni na polu walki). To jednak nie wystarczyło, aby zdobyć główną nagrodę w wysokości 150 tys. zł.

Czujesz niedosyt?

Raczej nie, jestem bardzo zadowolony z udziału w programie. Startowałem w trzech jego edycjach i za każdym razem poprawiałem swój wynik. W pierwszej odpadłem w finale na „skoku pająka”, w drugiej pokonał mnie „komin”, a teraz doszedłem najdalej ze wszystkich uczestników, za co otrzymałem tytuł „Last Man Standing”.

Za każdym razem w drodze po zwycięstwo, coś stawało ci na przeszkodzie. Kiedy w końcu byłeś najlepszy, okazało się, że to za mało na główną nagrodę…

Chciałem spróbować, sprawdzić się. Na co dzień nie mam możliwości weryfikacji swoich umiejętności na tego typu torze. To gwarantuje tylko udział w programie. Kiedy stajesz na starcie, nie myślisz o tym, dokąd możesz dotrzeć, wychodzisz, robisz swoje i cieszysz się każdą pokonaną przeszkodą. W drugiej edycji chciałem poprawić swój wynik, w przerwie pracowałem z biodrami, aby wyeliminować słabe punkty.

Natomiast w trzeciej zależało mi na tym, aby przejść wszystkie tory, a w ostatnim walczyć do samego końca i pokonać jak najwięcej przeszkód. Cieszę się z tego tytułu, bo to podkreśla, że jednak byłem najlepszym zawodnikiem. Dało mi to motywację, żeby pracować jeszcze więcej i zgłosić się do czwartej edycji z celem wygrania programu i co za tym idzie... głównej nagrody.

„Róbcie to co kochacie i spełnijcie swoje marzenia!” – mówiłeś przed kamerami w finałowym odcinku. Udział w Ninja Warrior był twoim marzeniem?

Kiedy rozpocząłem swoją przygodę z biegami przeszkodowymi był rok 2015. Wzorując się na amerykańskiej i niemieckiej wersji tego programu, koło domu wykonywałem własne przeszkody. To wszystko po to, aby przygotować się do biegów OCR. Nie przypuszczałem, że w Polsce może pojawić się edycja Ninja Warrior, ale kiedy ruszyły castingi, bez wahania zgłosiłem się do programu.

Nie wiązałem z tym zbyt wielkich nadziei, chciałem zmierzyć się z torem. Głównie to on mnie fascynował. Niewielkiej liczbie osób na świecie udało się go pokonać, a ja musiałem spróbować. Ale to prawda; w życiu chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i spełniać swoje marzenia, bo jeśli będzie się odpowiednio mocno pracować i włoży się w ten cel całe serce, to nie ma barier, których się nie da pokonać. Ja spełniłem swoje. Najpierw biorąc udział w programie, a następnie zostając jego najlepszym uczestnikiem.

 

O czym jeszcze marzy Sebastian Kasprzyk?

Można powiedzieć, że przez ostatnie sześć lat w biegach przeszkodowych w kraju osiągnąłem chyba wszystko. Zostałem Mistrzem Polski w biegach Runmageddon, kilkukrotnym medalistą Mistrzostw Polski, podczas Mistrzostw Europy w swojej w kategorii wiekowej wygrywałem biegi, a w 2019 roku razem z reprezentacją Polski zdobyliśmy brązowy medal w sztafecie. To jedno z moich największych osiągnięć.

Marzenia… dzisiaj określiłbym je jako cel, a teraz zdecydowanie stawiam na biegi przeszkodowe i Mistrzostwa Europy oraz Świata. Chciałbym zawalczyć z najlepszymi, aby zawisnął u mnie medal. Jest spora szansa na to, aby go zdobyć. Porównywałem swoje czasy do innych i rywalizując z tymi zawodnikami podczas sztafety. Czuję, że jestem w stanie powalczyć jak równy z równym. Nie ma żadnych barier, jeśli człowiek będzie mocno się przygotowywał, włoży w to wiele pracy i będzie miał duże wsparcie bliskich, to już kwestia czasu.

Jesteś w życiowej formie?

Teraz nie. Pandemia pokrzyżowała nie tylko moje plany, ale też organizatorów. Mistrzostwa Świata i Mistrzostwa Europy zostały odwołane. Żeby znowu rywalizować, prawdopodobnie musimy zaczekać do 2022 r. Po kilku latach ciągłych wyjazdów i startów, organizm był przemęczony. Musiałem dać mu czas na regenerację. Kilka tygodni temu ruszyłem z treningami.

Nagrania do programu odbywały się w lipcu, a telewizyjna emisja miała premierę na przełomie marca i kwietnia. Trudno było utrzymać ten sukces w tajemnicy i tak po ludzku, gdzieś przypadkiem się nie wygadać?

Jest to ciężkie, każdy pytał, ludzie są ciekawi. Najbliższych nie oszukasz, muszą wiedzieć. Potem trzeba dochować tajemnicy, bo na tym polega formuła programu. Każdy podpisywał klauzulę poufności. To musi być niespodzianka, widzowie przed telewizorami nie mogą znać ostatecznego rezultatu i udało mi się nie wygadać. Oczywiście zawodnicy z biegów OCR wiedzieli, wielu z nich brało udział w nagraniu, poza tym to hermetyczny świat.

Śnią ci się po nocach przeszkody, które cię pokonały?

Ostatnia, na której spadłem w trzeciej edycji, była spokojnie do przejścia. Nie była wybitnie trudna, ani wymagająca. Krótko mówiąc; byłem wyczerpany, wcześniejsze elementy mocno zmęczyły mi przedramiona, chwila moment i puścił mi chwyt... zawisnąłem na jednej ręce, ale każda sekunda, kiedy wisisz na tej wysokości i walczysz z czasem oraz zmęczeniem, znaczy naprawdę dużo. Kolejne edycje i następne części toru to nowe doświadczenia, które trzeba przeanalizować.

Tor w telewizji wygląda okazale, a jak jest w rzeczywistości? Budzi grozę?

W telewizji wydaje się to wszystko łatwe. Oglądając edycje zagraniczne byłem przekonany, że te przeszkody nie wymagają wielkiego wysiłku. Perspektywa zmienia się w momencie, kiedy przyjdzie stanąć na starcie. Nawet pierwsza przeszkoda – pięć kroków, była bardzo trudna i wymagająca, a w telewizji wydaje się, że kąty są małe i spokojnie można ją przeskoczyć.

Rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Każda przeszkoda jest ogromna, baseny mają po 8 metrów długości, odległości między elementami są naprawdę duże. Trzeba sporo trenować i mieć pojęcie o technice, żeby móc rywalizować na poziomie.

W tej edycji brali udział najlepsi zawodnicy biegów OCR w Polsce i też odpadali na różnych elementach toru. Tu nie da się przyjść z podwórka, bez przygotowania i dotrzeć do finału. Program polega na tym, że mamy tylko jedno podejście, odpadają też faworyci. Wystarczy chwila nieuwagi i lądujesz w wodzie.

A stres odgrywa dużą rolę?

Tak, on jest ogromny. Kamery, publiczność, wysokość, presja. Nie wszyscy sobie z tym radzą. Na szczęście, przez kilka lat startów w biegach przeszkodowych, udało mi się zdobyć umiejętność, która pozwala mi się wyłączyć. Stając na starcie, skupiam się na celu. Stres się oczywiście pojawia, ale liczy się, żeby motywował, a nie paraliżował.

Posiadasz medale z biegów przeszkodowych z Mistrzostw Polski, Europy, jesteś mistrzem Polski Runmageddon. Gdzie spośród tych nagród znajduje się tytuł „Last Man Standing”?

Ciężko to porównać. Każdy medal jaki zdobyłem, czy to na zawodach lokalnych czy mistrzowskich to pamiątka, wspomnienie walki i przygotowań. To nie jest tak, że jedziesz na zawody, luźno przebiegasz trasę i masz wygraną w kieszeni. Każdy medal ma swoją historię, to zapis wysiłku i walki, jaki trzeba było włożyć, aby go zdobyć. Ciężko jest wskazać, który z nich jest dla mnie najcenniejszy.

Co dał ci udział w programie?

Dużą rozpoznawalność, zwłaszcza wśród mieszkańców regionu, którzy nie są związani ze sportem. Wychodząc do sklepu albo na trening, spotykam ludzi, którzy gratulują, pozdrawiają i przede wszystkim pytają, czy będę startował nadal.

Co im odpowiadasz?

Mówię, że spróbuję raz jeszcze. Wypełniłem formularz zgłoszeniowy, myślę, że z początkiem czerwca otrzymam odpowiedź. To od producenta zależy, jak będzie wyglądał kolejny program i jakich uczestników do niego zaprosi. Jeśli mnie przyjmą, to w pierwszej kolejności czekają mnie castingi, na przełomie lipca i sierpnia będą nagrania. Potem pozostaje czekać na emisję programu.

Sebastian Kasprzyk to bardziej Ninja czy jednak biegacz OCR?

Wszystko zaczęło się od biegów przeszkodowych, uwielbiam startować w tego typu zawodach na przeróżnych dystansach. Zawsze byłem biegaczem i nim zostanę, a Ninja Warrior to odskocznia i próba zdobycia nowych doświadczeń. Myślę, że biegi OCR będą zawsze na pierwszym miejscu. Jeśli pandemia pozwoli, to od czerwca ruszę z treningami indywidualnymi i grupowymi w Stojowicach, u mnie w ogrodzie. Tam mam wszystkie konstrukcje, tam się wszystko zaczęło i tam ćwiczę na co dzień.

Biegi OCR to dyscyplina sportu, z której czołowy zawodnik w kraju jest w stanie się utrzymać?

To świeża dyscyplina, która jest na dobrej drodze, aby za kilka, a może kilkanaście lat, pojawić się na Olimpiadzie. Podczas jednego eventu biegowego na starcie melduje się 4-5 tys. uczestników. To ogromne imprezy, o czym mogli się przekonać mieszkańcy Myślenic, kiedy organizowano tu pierwsze edycje Runmageddonu. To sport, z którego trudno się utrzymać z miesiąca na miesiąc, jeśli nie ma się sponsorów. Nagrody często są wysokie, ale to nie wystarcza. Trzeba łączyć pasję z pracą i treningami.

Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że pierwszy Runmageddon był momentem zwrotnym w Twoim życiu?

Zdecydowanie. Po pierwszym biegu w 2015 zmieniło się całe moje życie. Stałem się innym człowiekiem. Zacząłem trenować z profesjonalnymi trenerami biegowymi i siłowymi, cały swój czas podporządkowałem treningom, diecie, zawodom.

W ciągu miesiąca potrafiłem startować w 3-4 biegach na terenie całego kraju. Raz to był Ełk, później Śląsk i w kolejny weekend znowu północ, np. Gdańsk. Wyjeżdżałem w piątek, wracałem w niedzielę, potem treningi, praca i kolejny wyjazd. Zaczęło to przynosić efekty, ale było też męczące. Po dwóch latach stałem się jednym z najlepszych zawodników. Gdybym nie spróbował wtedy, a potem nie postawił wszystkiego na jedną kartę, to pewnie byśmy dzisiaj nie rozmawiali.

Jak to się stało, że zapisałeś się na Runmageddon?

Trenowałem boks, MMA, a dla utrzymania kondycji biegałem. Często oglądałem różne ekstremalne zawody w sieci, a kiedy okazało się, że jedna z edycji Runmageddonu będzie organizowana w Myślenicach, postanowiłem spróbować.

Gdyby nie to, że zawody były na miejscu, pewnie nigdy bym się nie zdecydował. Ostatecznie zapisałem się na dystans 6 km. Pojechałem i tak mi się to spodobało, że od razu szukałem terminów kolejnych imprez. Odstawiłem wszystkie aktywności, liczyło się tylko to.

Po pierwszym Runmageddonie w Myślenicach zmieniło się całe moje życie. Stałem się innym człowiekiem. Zacząłem trenować z profesjonalnymi trenerami.

Brałeś udział w wielu podobnych imprezach, jak określasz poziom trudności myślenickiej edycji Runmageddonu?

Na początku myślenicka trasa w ramach tej imprezy należała do najtrudniejszych w kraju. Głównie przez górzysty teren. Jednak od 2015 roku zmieniło się naprawdę wiele. Formuła zawodów ewoluowała, a wcześniejsze zasieki, naturalne przeszkody, przenoszenie ciężarów i bieganie po górach zastępują konstrukcje przypominające te z Ninja Warrior.

Według mnie to zmiana na plus, ponieważ te zawody stają się coraz bardziej widowiskowe. Kibice nie oglądają tylko pokonywania ścian i biegnących ludzi, ale ich zmagania na coraz bardziej zmyślnych i wymagających konstrukcjach. Można organizować zawody w różnych miastach z taką samą skalą trudności.

Jak odebrałeś informacje o tym, że ta impreza już nie będzie odbywać się w Myślenicach?

Szkoda tej decyzji, nie rozumiem dlaczego tak jest, bo Myślenice mają potencjał, wymagające tereny, a Chełm i Uklejna są stworzone do tego typu zawodów. Z tego co wiem organizatorzy prowadzili rozmowy z Dobczycami, ale przez sytuację pandemiczną wszystko zostało odwołane.

Co według ciebie można zrobić w  miastach takich jak Myślenice, aby spopularyzować tę dyscyplinę sportu?

Największy wpływ na popularyzację tego sportu mają konstrukcje przeszkodowe. Jednak, aby zainteresować ludzi, powinny być stawiane m.in. na placach zabaw, podobnie jak siłownie plenerowe. Sam zajmuję się produkcją takich urządzeń i prowadzę rozmowy z niektórymi samorządami. Może będzie to pierwszy krok w popularyzacji takich zawodów. Czas pokaże. Dość już nasiedzieliśmy się przed komputerami i w domach, może ludzie będą chcieli próbować czegoś nowego.

Pochodzisz ze Stojowic, ale od niedawna mieszkasz w Myślenicach. Co Cię skłoniło do przeprowadzki?

Przeprowadziłem się do narzeczonej, która mieszkała tu wcześniej. Wkrótce planujemy powrót do Stojowic i wtedy osiądziemy tam na stałe.

Trenujesz w tych okolicach?

W Myślenicach są świetne tereny, biegam po prostym – alejkami na Zarabiu w kierunku Osieczan, a kiedy mam trening górski, to wychodzę na szlaki i mogę pokonywać nieskończoną ilość kilometrów. Za każdym razem wybieram coś innego, biegam tu bardzo długo, a wciąż nie znam wielu zakątków. Ciekawi mnie co jest za kolejnym zakrętem. Jestem pod stałą opieką trenerów; siłowego Roberta Kosteckiego i biegowego Kuby Woźniaka. Trenuję z nimi od samego początku, cieszę się z tej współpracy, bo przepracowane razem lata, dają widoczne rezultaty. Cały czas idziemy do przodu.

Co możesz poradzić każdemu, kto chciałby iść w Twoje ślady?

Wszystkim, którzy zadają to pytanie powtarzam, żeby się bawić tym sportem. Ciężko jest osiągnąć sukces w jakiejś dyscyplinie, jeśli trenuje się ją na siłę i nieustannie spogląda na innych. Trzeba poznać swój organizm, cieszyć się tym.

Jesteś jednym z czołowych zawodników OCR w kraju, a zarazem skromnym człowiekiem. To cecha mistrza?

Ludzie często mi to mówią. Słyszę, że jestem skromną osobą, ale tak już mam. Staram się też każdemu pomagać i nie rywalizować za wszelką cenę. Zawsze życzę każdemu, żeby wygrał, bo wiem ile pracy i wysiłku kosztują treningi i przygotowanie do zawodów. To nie jest tak, że wygram przykładowo Mistrzostwa Polski, za tydzień pojadę na inne zawody i znowu będę najlepszy. Sport to rywalizacja, a na wynik często wpływa wiele zmiennych.

Sebastian Kasprzyk, ur. 1996 r.: Pochodzi ze Stojowic w gminie Dobczyce. Obecnie mieszka w Myślenicach, gdzie rozpoczęła się jego przygoda z biegami przeszkodowymi. W 2015 roku wystartował w pierwszej górskiej edycji Runmageddon w Myślenicach i jak mówi, zakochał się w tym sporcie. Wytężone treningi pod okiem zawodowców doprowadziły go do czołówki wśród polskich zawodników w biegach OCR. Największą popularność zdobył dzięki występom w kolejnych edycjach telewizyjnego show Polsatu „Ninja Warrior Polska”. Na co dzień zajmuje się produkcją przeszkód i akcesoriów treningowych.

Artykuł premierę miał w papierowym wydaniu magazynu MiastoInfo:

Powiązane tematy

Komentarze (3)

Zobacz więcej

Zawód bloger. Czyli życie jak serial
Wywiad 9

Zawód bloger. Czyli życie jak serial

Jadą do Australii i będą kręcić o sobie serial. Ich przygody w samochodzie przerobionym na dom, każdego dnia śledzą tysiące internautów. Alicja Kordula i Konr...