Wywiad

Agnieszka Cahn: Kiedy dowiedziałam się prawdy, poczułam się oszukana

O tym, że Żydzi mieszkali w Myślenicach dowiedziałam się bardzo późno i ta informacja stała się dla mnie prawdziwym szokiem. Poczułam się oszukana. Oszukana przez nauczycieli, rodziców i dziadków moich kolegów pochodzących od pokoleń z Myślenic, a nawet przez więźniów obozów koncentracyjnych, którzy podczas lekcji opowiadali o tym, jak wyglądała wojenna rzeczywistość miasta.

A przecież Żydzi stanowili co najmniej trzecią część ludności Myślenic, należało do nich trzy czwarte wszystkich sklepów przy Rynku i w końcu zostali wywiezieni w 1942 roku, znikając bez śladu…

- w 77. rocznicę eksterminacji ludności żydowskiej w rozmowie z nami mówi Agnieszka Cahn - badaczka, autorka artykułów i publikacji na temat myślenickiej społeczności żydowskiej, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myślenice i jego wiceprezes.

 

Pod tablicą wmurowaną w ścianę jednej z kamienic w Rynku, od 15 lat regularnie zbierają się myśleniczanie, aby uczcić jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w wojennej historii Myślenic. Dokładnie 77 lat temu, w sobotę 22 sierpnia 1942 roku z płyty myślenickiego Rynku wywiezionych, a następnie zamordowanych zostało około 1300 żydowskich mieszkańców miasta. 

Stanowili jedną trzecią liczby mieszkańców ówczesnych Myślenic. Ich historię od lat zgłębia Agnieszka Cahn, która opowiada o drodze jaką przeszła, szukając informacji na ten temat.

 

W jednym z artykułów natknęliśmy się na informację, że w wieku 30 lat dowiedziała się Pani o tym, że w Myślenicach i na terenie innych miejscowości w powiecie myślenickim mieszkali Żydzi. W jaki sposób ta wiadomość do Pani dotarła i jaki miała wpływ na dalsze Pani życie?

Agnieszka Cahn: Historia i kultura polskich Żydów interesowały mnie od zawsze. Może dlatego, że mój tato pochodzi z krakowskiego Kazimierza i wiele z moich najdawniejszych wspomnień wiąże się z jego opowieściami o powojennym życiu w „ruinach” żydowskiego świata pomiędzy Krakowską, Miodową a Wisłą. Z naszymi rodzinnymi, niedzielnymi wędrówkami wzdłuż omszałych murów cmentarza Remu, dookoła starej jatki na Placu Nowym, albo po kocich łbach ulicy Szerokiej.

Może dlatego, że mój dziadek był w czasie wojny więźniem obozu w Płaszowie i historia Oscara Schindlera nie była dla mnie „odkryciem”. Może dlatego, że studiowałam polonistykę i teatrologię, a trudno sobie wyobrazić ich studiowanie bez ciągłego natrafiania na dziedzictwo kulturowe polskich Żydów. Nie potrafię powiedzieć, która z tych przyczyn spowodowała, że wszelkie informacje dotyczące zaginionego żydowskiego świata, były dla mnie zawsze fascynujące.

W którym momencie w tej historii pojawił się wątek Żydów mieszkających w Myślenicach?

O tym, że Żydzi mieszkali także w Myślenicach dowiedziałam się bardzo późno, bo w wieku 30 lat i ta informacja stała się dla mnie prawdziwym szokiem. Jako pasjonatka historii chłonęłam wszystko, co „historycy” pisali na temat przeszłości naszego miasteczka, chodziłam na kółka historyczne i słuchałam rozmów ze starszymi myśleniczanami, zapraszanymi często na szkolne uroczystości. Wiedziałam, że Myślenice były „wolne od żywiołu żydowskiego”, że posiadały przywilej „Non tolerandis Judeis”, że oprócz pojedynczych rodzin, Żydów w moim mieście praktycznie nie było. Historia wojny i okupacji Myślenic, której mnie nauczono to „Czarna Niedziela” i pacyfikacja Wiśniowej, to niemieckie prześladowania lokalnej polskiej inteligencji.

Słuchałam z wypiekami na twarzy wykładów moich nauczycieli, prelekcji w „izbach pamięci”, wspomnień dziadków moich kolegów i ufałam im bezgranicznie. Dlatego, kiedy mój mąż po sprowadzeniu się do Myślenic zażartował pewnego dnia, że będzie mieszkał w galicyjskim „sztetlu”, natychmiast zaoponowałam i wyjaśniłam mu, że procent lokalnych Żydów w okresie międzywojennym wynosił 0,01. Pokazałam mu nawet dowód rzeczowy w postaci jakiegoś folderu „Myślenice i okolice” ze zbiorem starych fotografii i danymi na temat struktury społecznej miasta. On tylko popatrzył na rok wydania (1968), uśmiechnął się i włączył komputer. Zajęło mu dosłownie kilka minut, żeby wywrócić mój świat do góry nogami. Pokazał mi zdjęcie „myśleniccy Żydzi wracający z Synagogi”, sugerujące, że istniała w Myślenicach na tyle duża grupa Żydów, żeby zbudować i utrzymać Synagogę i wydrukował listę lokalnych przedsiębiorstw z przedwojennej panoramy firm, na której żydowskie nazwiska stanowiły trzy czwarte wszystkich myślenickich businessów. Od Aftergutów, przez Beckerów do Zehngutów, od adwokatów, przez dentystów do weterynarzy, dziesiątki adresów, numerów telefonów, kont bankowych.

Poczułam się oszukana...

Przez kogo?

Oszukana przez wszystkich, którym ufałam: przez nauczycieli historii i polonistów, przez rodziców i dziadków moich kolegów pochodzących od pokoleń z Myślenic, nawet przez więźniów obozów koncentracyjnych, którzy opowiadali na szkolnych akademiach o swoich losach i o tym, jak wyglądała wojenna rzeczywistość miasta. Po zaledwie kilku godzinach dalszych internetowych studiów na temat Myślenic wiedziałam już, że Żydzi stanowili co najmniej trzecią część jeśli nie połowę ludności miasta, że należało do nich trzy czwarte wszystkich sklepów przy Rynku, że zostali wywiezieni w 1942 roku i zniknęli bez śladu.

Powiedziano mi, że tych kilkunastu mężczyzn to ofiary hitleryzmu, ale zatajono nazwiska setek innych, którzy zginęli w jeszcze okrutniejszy sposób.

W izbach pamięci w szkołach nie zająknięto się na temat byłych uczniów, którzy zginęli w obozach śmierci. Dlaczego? Jak to możliwe?

Szok, który przeżyłam wpatrując się w listę myślenickich żydowskich nazwisk nie opuścił mnie do dziś. Kazano mi płakać z powodu „czarnej niedzieli”, ale nie wspomniano o czarnej sobocie. Powiedziano mi, że tych kilkunastu mężczyzn to ofiary hitleryzmu, ale zatajono nazwiska setek innych mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy zginęli w jeszcze okrutniejszy sposób. W izbach pamięci w moich szkołach nie zająknięto się nawet na temat byłych uczniów, którzy zginęli w obozach śmierci. Dlaczego? Jak to możliwe? W ławce, przy której siedziałam, pisząc maturę z języka polskiego siedział być może ktoś, kto zginął w obozie śmierci, ale żadnemu z moich nauczycieli nie przyszło do głowy, żeby mi o tym opowiedzieć? Jeden z maturalnych tematów w 1989 roku dotyczył literatury wojny i okupacji: „Nie każdy ślad można zatrzeć - Twoje refleksje w 50-tą rocznicę wybuchu wojny”. Nie wybrałam go, pisałam o miłości i śmierci w Średniowieczu, Renesansie i Baroku, ale gdybym go wybrała to pewnie moja praca okazałaby się dowodem na to, że w Myślenicach udało się zatrzeć niemal każdy ślad.

Jakie były pierwsze Pani kroki, aby poznać sytuację społeczności żydowskich na terenie powiatu myślenickiego?

Po błyskawicznym odnalezieniu tych pierwszych „otwierających oczy” dokumentów, tzn. fotografii przedstawiającej myślenickich Żydów wracających z Synagogi i listy przedsiębiorstw z 1929 roku, rozpoczęły się długie i bardzo żmudne badania naukowe, których nie skończyłam do dziś i pewnie nigdy nie skończę. Na początku głównie w internecie, na stronach poszukiwań genealogicznych JewishGen, wpisywałam po kolei wszystkie myślenickie nazwiska z listy żydowskich firm oraz pisałam setki maili do ludzi szukających tych samych rodzin, w nadziei, że natrafię na jakikolwiek ślad. Czasami natrafiałam, częściej nie. Przeglądałam kartka po kartce internetowe archiwa Yad Vashem spisując dane wszystkich ofiar Holocaustu, którzy albo urodzili się albo mieszkali w Myślenicach. Pomagał mi w tym mój mąż, lista ofiar społeczności żydowskich powiatu znajdująca się na stronie Stowarzyszenia „Wspólnota Myślenice” www.wspolnota.art.pl to głównie efekt jego mrówczej pracy.

Udało nam się zebrać ponad tysiąc nazwisk, ale zawsze mieliśmy świadomość, że błądzimy po omacku, bo przecież ci, którzy zginęli nie mogli wypełnić kwestionariusza Yad Vashem sami za siebie, jeśli zginęła cała rodzina, zginęli jej znajomi, mogło się zdarzyć, że nie pozostał nikt, kto mógłby wypełnić kwestionariusz, albo że wypełniając go, zapomniał o myślenickich powiązaniach ofiar. Oprócz rosnącej listy ofiar, próbowałam tworzyć listę ocalonych, niestety była ona bardzo krótka: miałam na niej sześć nazwisk.

Któregoś dnia jeden z moich wirtualnych kontaktów uświadomił mi, że prawdziwą kopalnią wiedzy nie są archiwa tylko żywi ludzie, myśleniczanie, świadkowie tamtych wydarzeń. „Nie pytaj nas, dalekich kuzynów rozsianych po świecie, którzy często nie widzieliśmy na oczy naszej myślenickiej rodziny, pytaj swoich sąsiadów, pytaj tych, co siedzieli w ławce z żydowskim kolegą, co mieszkali z nim drzwi w drzwi”. Pokazałam wtedy moją pierwszą „żydowską listę” kolegom ze stowarzyszenia, moi rodzice pokazali swoim znajomym, opublikowałam ją na łamach lokalnej prasy. Mój pierwszy tekst na ten temat nosił tytuł „O ludziach znikających bez śladu”. W Myślenicach zawrzało. Czasami zatrzymywano mnie na ulicy tylko po to, żebym dopisała do „mojej listy” kolejną żydowską rodzinę, innym razem opowiadano mi coś więcej.

Co, oprócz wiedzy, do której Pani dotarła, zaskoczyło podczas samych poszukiwań?

Największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że „Myślenice wiedziały”, że Myśleniczanie przez cały czas o wszystkim „wiedzieli”, że okazałam się „pierwszą naiwną”. To, co dla mnie było szokiem, dla moich pochodzących z Myślenic znajomych wcale nim nie było. Myślałam, że odkrywam Amerykę, a ja po prostu - co uświadomił mi ówczesny burmistrz, a mój szkolny kolega - wsadzałam kij w mrowisko. Dzisiaj wiem, że miał rację.

Opowieści o losach żydowskich sąsiadów przekazywano mi z czymś podobnym wzruszeniu ramion, z akceptacją tego, co się stało. (...) tak jakby śmierć połowy miasta była naturalnym zgonem kończącym przewlekłą chorobę nowotworową

Zaskakiwała mnie także i do dzisiaj zaskakuje „banalność zła”, o której pisała Hannah Arendt, banalność tego wszystkiego, co przytrafiło się myślenickiej gminie żydowskiej. Opowieści o losach żydowskich sąsiadów nie przekazywano mi z przerażeniem w oczach, ze zdziwieniem, ale z czymś podobnym wzruszeniu ramion, z jakąś taką akceptacją tego, co się stało. Świadkowie prześladowania, wypędzania i mordowania ludzi zdawali mi z tego relację, jak z jakiejś smutnej życiowej konieczności, tak jakby śmierć połowy miasta była bardziej naturalnym zgonem kończącym przewlekłą chorobę nowotworową niż niespodziewaną katastrofą kolejową.

Z czego Pani korzystała podczas badań? W jaki sposób odkrywała Pani ich historię?

Próbowałam wszystkiego, co tylko przyszło mi do głowy. Oprócz poszukiwań internetowych i rozmów z myśleniczanami przeczesywałam archiwa, przeglądałam publikacje, naukowe i zupełnie prywatne, jeździłam na spotkania, prezentowałam moje badania na konferencjach, rozsyłałam listy do instytucji żydowskich zajmujących się Holocaustem. Z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie otrzymałam czteroosobową listę „ocalonych z Myślenic”, napisałam do nich wszystkich. Po kilku miesiącach zadzwonił do mnie Beno Richtman spod Hajfy. Nasza pierwsza rozmowa telefoniczna trwała ponad pięć godzin. Beno uświadomił mi oczywistą prawdę, której nie chciałam, albo nie potrafiłam dostrzec sama, że nie zrobię, nie mogę zrobić absolutnie nic dla myślenickich Żydów, że wszystko, co robię lub zrobię będzie miało znaczenie tylko dla myśleniczan, którzy pozostali i żyją tu i teraz, dla nich i dla ich dzieci.

Pojechałam do Hajfy. Potem do wielu innych miejsc, z każdego z nich odsyłano mnie do Myślenic i myśleniczan. „Ich pytaj” - mówiono. Krakowska TVP nakręciła o mnie krótki film „Agnieszki Cahn naprawianie historii”, byłam zła, bo film był o mnie, a miał być o myślenickich Żydach. Potem wydarzyło się kilka „cudów”: znajoma skontaktowała mnie z ocaloną z Holocaustu myśleniczanką, córką Adama Goldwassera, przez przypadek odkryliśmy, że jeden z kuzynów mojego męża został uratowany z krakowskiego getta przez synową Rieglerów, myślenickich Żydów, lokalny pasjonat historii odnalazł (podczas wyburzania starego domu) paczkę listów z okresu międzywojennego pisanych przez Henryka Fadena do Sydy Krantz (oboje aplikowali prawo w myślenickim sądzie).

Studiując wspomnienia Idy Grynberg-Riegler dowiedziałam się wielu fascynujących rzeczy o żydowskim podziemiu w naszym mieście. Koledzy ze stowarzyszenia „Wspólnota Myślenice” postanowili, że powinniśmy upamiętnić żydowską część naszego dziedzictwa: powstał projekt: Myślenice Obojga Narodów, potem projekt Sztetl, zaczęliśmy walczyć o zawieszenie tablicy pamięci przy Rynku. Po dwóch latach zaprosiliśmy na jej odsłonięcie myśleniczan - Katolików i Żydów. Przyleciała Janet Applefield z USA, przyjechała Monika Goldwasser, była krakowska telewizja i Gazeta Wyborcza. Rok później pod tablicą po raz pierwszy przemaszerował ONR. Dwa lata później zorganizowaliśmy pierwszą edycję festiwalu „Wielokulturowe Myślenice” i na Rynku zagrało KROKE. Szukałam dalej. Gdzie mogłam. Na uniwersytecie Cambridge studiowałam stosunki chrześcijańsko-żydowskie. Wybrałam Marsz na Myślenice z 1936 roku, jako temat mojej pracy magisterskiej. Uniwersytet Cambridge wysłał mnie do Krakowa w ramach programu Erasmus, mogłam robić badania na temat procesów Doboszyńskiego, wszystkie archiwa stały przede mną otworem. Oprócz myślenickich. W Myślenicach nadal funkcjonowałam jako persona non grata.

Dzisiaj mieszkańcy chętnie mówią na temat społeczności żydowskiej żyjącej na tym terenie?

Z tym na przestrzeni lat bywało różnie. Miałam kilku wspaniałych pomocników, zapaleńców wręcz, dzięki którym mogłam odtworzyć mapę części międzywojennych Myślenic, albo przebieg najazdu Doboszyńskiego na miasto. Niektórzy odmawiali rozmowy, czasem udawało mi się wmówić im, że studiuję dzieje lokalnego ruchu narodowego i wtedy bez oporu rozmawiali o Żydach. Proboszcz zamknął przede mną drzwi, serce i kościelne archiwum. Bardzo to przeżyłam. Moi przyjaciele ze stowarzyszenia pomagają mi do dzisiaj, bez nich nie zrobiłabym nic. Niektórzy zapłacili za to cenę, spotkało ich wiele nieprzyjemności: były listy na drzewach, anonimy w instytucjach kultury i urzędach, straciliśmy Galerię przy Rynku, opowiadano, że jedna z myślenickich rodzin dostała milion dolarów od Żydów, żeby wesprzeć zawieszenie tablicy.

Bywało więc i humorystycznie i tragicznie. ONR wpisał mnie na listę zdrajców narodu polskiego. Moi rodzice żyli w strachu. W tym samym czasie niektórzy myśleniczanie zatrzymywali mnie na ulicy i opowiadali, kto mieszka w czyim „pożydowskim domu”, kto zamordował żydowskiego piekarza po wojnie, kto się na czym wzbogacił, kto na kogo doniósł Niemcom. Zawsze odpowiadałam, że się tym nie zajmuję, że to mnie nie interesuje, odsyłałam sprawy karne do organów ścigania, sprawy nieczystych sumień do spowiedzi. Kij wetknięty w mrowisko powoli nieruchomiał.

Galicja to wielokulturowość. W wielu miastach to Żydzi stanowili nawet 3/4 mieszkańców. Jak to wyglądała w Myślenicach i innych miejscowościach?

Właśnie tej utraty wielokulturowości Galicji jest mi najbardziej żal. W Anglii noszę często koszulkę z napisem: „I’m a Galitzyaner”, czyli "Jestem z Galicji", którą kupiłam w Żydowskim Muzeum Galicja na Kazimierzu. Zawsze czułam się „Galicjanką”, uwielbiałam przedwojenne opowieści moich dziadków, uwielbiałam te zapachy, smaki i kolory, które zabrała mi wojna, cieszyłam się, że moja prababcia jest Czeszką i że w mojej rodzinie są interesująco brzmiące nazwiska.

Przed wojną na myślenickim Rynku odbywały się jarmarki, dwa razy w tygodniu. Zjeżdżali na nie żydowscy i katoliccy kupcy z całego powiatu. Na co dzień kupowało się głównie w żydowskich sklepach - towar był tańszy, lepszy i łatwiej było dostać go na kredyt. W latach trzydziestych kupcy katoliccy próbowali lepiej się organizować, lepiej konkurować z żydowskimi sąsiadami. Sytuacja zrobiła się bardzo trudna, bo cały świat po 1929 roku pogrążył się w głębokim kryzysie ekonomicznym. Polska polityka zakręciła niebezpiecznie w prawo i zmierzała w stronę faszyzmu.

W Myślenicach powstała samopomocowa organizacja kupiecka, która wydawała antyżydowską gazetkę propagandową. Jej lektura może przyprawić czytelnika o mdłości. Z drugiej strony dzieci żydowskie chodziły do szkoły podstawowej, do liceum i przyjaźniły się z katolickimi kolegami, w radzie miasta zasiadało kilku żydowskich radnych, na Zarabiu w co drugim domu mieszkali żydowscy „letnicy”, w domu doktora Leibla odbywały się słynne rauty, na których nie wypadało nie bywać, adwokaci i sędziowie przyjaźnili się i współpracowali ze sobą bez względu na wyznanie, a ksiądz dyskutował z cadykiem Halberstamem, kiedy ten przebywał w Myślenicach, w domu Mendla Lustiga na kilkumiesięcznym „wygnaniu” spowodowanym pogromami w Bobowej. W większości myślenickich domów wisiały portrety Józefa Piłsudskiego i Franciszka Józefa, większość myśleniczan chodziła na piwo do tych samych żydowskich knajp. Zarówno Żydzi jak i Katolicy nienawidzili komunistów, unikali liberałów i spoglądali podejrzliwie w stronę „wykształciuchów” i artystów. Pod tym względem Żydzi i Katolicy w Myślenicach byli do siebie bardzo podobni.

Czy nasza - polska kultura, oraz kultura żydowska, były w stanie funkcjonować obok siebie, czy też nie wszędzie było to spokojne sąsiedztwo?

W Polsce w okresie międzywojennym żyło prawie 50% europejskich Żydów, a kultura polskich Żydów, zarówno Żydów religijnych, jak i zasymilowanych do dziś zapładnia serca i umysły światowego żydostwa. Kultura Żydów zasymilowanych zrosła się tak nierozerwalnie z kulturą polską, że nie można sobie dzisiaj wyobrazić polskiej literatury, sztuki, myśli filozoficznej, nauki czy świata rozrywki bez polskich Żydów. Sąsiedztwo bywało trudne, zwłaszcza w trudnych politycznie i gospodarczo czasach, takich jak formowanie się polskiej państwowości pod koniec I Wojny Światowej, albo wzrost nacjonalizmu i faszyzmu w Europie pod koniec lat trzydziestych.

Stosunki i napięcia społeczne zawsze uzależnione były od konkretnych ludzi, i często nawet jedna osoba mogła je diametralnie zmienić. Dwie położone bardzo blisko siebie miejscowości mogły się kompletnie różnić pod tym względem. Antysemityzm w Myślenicach - jak wynika ze wspomnień społeczności lokalnych oraz ilości odnotowywanych incydentów był na przykład dużo większy niż w Dobczycach. Wpłynęło na to kilka głównych czynników: działalność propagandowa lokalnych liderów kongregacji kupieckiej, działalność polityczna Adama Doboszyńskiego, osobiste urazy i doświadczenia życiowe członków rady miasta.

W Wiśniowej niedawno radni zdecydowali o relokacji pożydowskiej Bożnicy. Czy Pani zdaniem powinna pozostać na swoim miejscu?

Uważam, że budynek bożnicy w Wiśniowej nie  tylko powinien pozostać na swoim miejscu, ale od wielu lat staram się pomagać w jego ratowaniu i nagłaśniać potrzebę natychmiastowego remontu.

Jeżeli chodzi o budynek bożnicy w Wiśniowej to nie tylko uważam, że powinien pozostać w Wiśniowej, ale od wielu lat staram się pomagać w jego ratowaniu i nagłaśniać potrzebę natychmiastowego remontu. Wiśniowska bożnica jest ostatnią drewnianą bożnicą polskiej Galicji, jest bezcennym skarbem galicyjskiej, ale i polskiej i lokalnej, wiśniowskiej kultury. Została ufundowana i zbudowana przez wiśniowskich Żydów, rodzinę Farberów i przekazana na potrzeby lokalnej społeczności religijnej. Jej malownicze i zarazem niezwykle praktyczne położenie nad strumieniem wodnym, który służył za naturalną mykwę, bliskość kościoła, pod którego opiekę często chronili się Żydzi na przestrzeni dziejów, jej prostota i niezwykłe piękno typowych dla naszego regionu elementów ornamentalnych, wszystko to sprawia, że bożnica w Wiśniowej jest unikalnym pomnikiem lokalnego dziedzictwa.

Historia Zagłady może być opowiadana w sposób odbierający wiarę w Boga i człowieka lub w sposób dający lub przywracający nadzieję. Moim marzeniem było i jest przekazywanie pamięci o przeszłości w ten drugi sposób. Chciałabym, żeby lokalna społeczność Wiśniowej i jej przedstawiciele zobaczyli w tym budynku ogromny potencjał edukacyjny i ekonomiczny, który w nim drzemie i żeby potrafili go wykorzystać.Ochrona tego zabytku powinna być obowiązkiem nie tylko rady gminy w Wiśniowej, ale i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wraz ze Stowarzyszeniem Wspólnota Myślenice występowałam wiele razy do polskich i międzynarodowych instytucji kultury z prośbą o wsparcie finansowe dla gminy Wiśniowa na projekt renowacji bożnicy. Niestety, nie udało nam się pozyskać żadnego konkretnego wsparcia. Co roku, w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie przywoziłam do Wiśniowej grupy turystów z całego świata, którzy podziwiali „ostatni drewniany Szul polskiej Galicji” i rozpaczali nad jego stanem. Miałam różne, mniej lub bardzie ambitne plany związane z przyszłością tego budynku, np projekt muzeum „Ukryte Dzieci”, które byłoby skierowane do uczniów szkół podstawowych z całego świata, a które opowiadałoby historię czwórki dzieci uratowanych z Holocaustu w naszym regionie.

W ubiegłym roku podczas 76 rocznicy wywózki około 1200 żydowskich mieszkańców Myślenic pytała Pani: „Jak dzisiaj zareagowalibyśmy, gdyby z tego miasta ktoś postanowił wywieźć, a następnie zamordować wszystkich, którzy mają ponad 60 lat, albo wszystkich o farbowanych włosach, wszystkie dzieci lub ludzi w okularach? I czy takie zachowanie wzbudziłoby jakąkolwiek reakcję wśród pozostałych mieszkańców?”. Pokusi się Pani o odpowiedź na pytanie; jak w społeczność Myślenic zachowałaby się dzisiaj?

Nie pokuszę się o odpowiedź, bo takiej odpowiedzi nikt nie zna. Historia uczy nas, że przedwojenni flagowi antysemici zajmowali się w czasie okupacji pomocą dla Żydów, ryzykowali a nawet dobrowolnie oddawali za nich swoje życie. W tym samym czasie inni „porządni obywatele”, których w latach trzydziestych obrzydzał antysemityzm i którzy uważali wielu Żydów za przyjaciół, partnerów, dobrych sąsiadów - donosili później na Gestapo, okradali, a nawet zabijali swoje żydowskie ofiary, dla kariery lub innych korzyści, z zemsty lub po prostu, bo „było wolno”.

We francuskim Calais, w tzw „dżungli” czyli obozie dla uchodźców z Syrii, Jemenu czy Afganistanu miesiącami wegetowały tysiące dzieci, kobiet, młodych mężczyzn, ludzi słabych, starych, niepełnosprawnych. Opluwani przez polityków, nienawidzeni przez europejską nacjonalistyczną prawicę, nie chciani przez nikogo tkwili tak w „ziemi niczyjej”, podobnie jak krótko przed II Wojną Światową tkwili na niemiecko-polskiej granicy polscy Żydzi, których wypędził rząd Hitlera a nie przyjął polski rząd.

Jestem przekonana, że nie istnieją lepsze lub gorsze narody, lepsze lub gorsze kultury, ani lepsze lub gorsze religie. Są niestety lepsi lub gorsi sąsiedzi oraz lepsze lub gorsze programy polityczne i społeczne. Są altruiści i egoiści, ludzie o wielkich sercach i ludzie chciwi, zawistni i małostkowi. Wierzę, że większość myśleniczan należy do tej lepszej grupy. Kiedy widzę ciepły i entuzjastyczny sposób, w jaki przyjmowani są co roku goście przyjeżdżający do Myślenic na Małopolskie Spotkania z Folklorem, to moja wiara znajduje mocne, faktyczne potwierdzenie.

Czy w dzisiejszej, lokalnej społeczności, według Pani, istnieją bariery przed kulturą żydowską, przed jej poznaniem? Skoro te dwie społeczności funkcjonowały obok siebie, to czy warto wrócić do historii i pokazać, jak ona wyglądała?

Barierą przed poznaniem jest zawsze ignorancja. Nietolerancja dla „inności” jest najwyższa tam, gdzie najmniej „innych”. Największym zagrożeniem dla pokoju i dobrobytu jest wykluczający nacjonalizm, a połączenie nacjonalizmu z fanatyzmem religijnym, to prawdziwa wybuchowa mieszanka. Dlatego staram się przez całe moje dorosłe życie walczyć z ignorancją, nietolerancją i każdą postacią fundamentalizmu. W Cambridge, gdzie mieszkam na co dzień, działam w wielu organizacjach i instytucjach zajmujących się dialogiem międzyreligijnym i międzyetnicznym, jestem na przykład członkinią SACRE, czyli grupy doradczej odpowiedzialnej za programy nauczania religii, a właściwie „edukacji religijnej” w szkołach. W Myślenicach zostawiłam „cząstkę swej duszy”, publikuję od wielu lat w jednej z lokalnych gazet, starając się przełamywać bariery poznawcze pomiędzy religiami i kulturami i być lepszym nauczycielem niż ci, którzy ukryli przede mną prawdę o historii mojego miasta. Historii nie wolno zakłamywać, a tej pisanej przez zwycięzców (w wojnach lub wyborach parlamentarnych) warto uczyć dużo mniej, niż tej trudnej i niewygodnej, ale prawdziwej. Trudna a nawet wstydliwa historia może być najlepszą lekcją dla tych, którzy ją zrozumieją.

Wracając do antyżydowskich akcji na przełomie XIX i XX wieku, co było ich główną przyczyną?

Trudno mi będzie odpowiedzieć na to pytanie. Próbowałam na nie odpowiedzieć w mojej pracy magisterskiej na temat konfliktów prasowych wokół procesów Doboszyńskiego. Jedynej odpowiedzi nie znalazł do tej pory nikt i pewnie już nie znajdzie, bo jej po prostu nie ma. Według mnie „głównym” winowajcą polsko-żydowskiego konfliktu był polski nacjonalizm połączony z teoriami czystości rasowych, a także katolicki i żydowski fundamentalizm. Odradzający się po upadku europejskich mocarstw i końcu I Wojny Światowej nowy porządek polityczny w Europie oparty był na państwach narodowych, co zachwiało równowagą w katolicko-żydowskich stosunkach.

Odradzająca się Polska miała być państwem etnicznie polskim opartym na katolicyzmie. Tak w uproszczeniu widzieli to Żydzi, którzy słusznie zaczęli się obawiać o swoje, gwarantowane wcześniej przez austriackie cesarstwo prawa, a nawet o swoje bezpieczeństwo. Zabiegi organizacji żydowskich na arenie międzynarodowej, mające na celu zagwarantowanie tego bezpieczeństwa były najczęściej odbierane przez obóz Dmowskiego jako „wtrącanie” się Żydów w sprawy polskie, a nacjonaliści odmawiali zazwyczaj Żydom prawa do polskości. Na tym tle zaczęły narastać dodatkowe konflikty, w roku odzyskania niepodległości przez Polskę, zwłaszcza przez Galicję przesunęła się fala pogromów antyżydowskich, które jeszcze bardziej oddaliły od siebie obie strony.

Katolikom trudno było zrozumieć brak żydowskiego entuzjazmu dla wolnej Polski, Żydom trudno było poczuć entuzjazm dla nowego państwa, w którym czuli się zagrożeni i nie byli pełnoprawnymi obywatelami.

Katolikom trudno było zrozumieć brak żydowskiego entuzjazmu dla wolnej Polski, Żydom trudno było poczuć entuzjazm dla nowego państwa, w którym czuli się zagrożeni i nie byli pełnoprawnymi obywatelami. Ten obraz jest oczywiście bardzo ogólny, i jak każde uogólnienie, nie przystaje do konkretnych rzeczywistości. W regionie Myślenic doszło do kilku pogromów, ale w samych Myślenicach było spokojnie. To właśnie wtedy, uciekłszy przed pogromem w Bobowej, cadyk Halberstam i jego najbliższa rodzina zagościli na sześć miesięcy w domu rodziny Lustigów przy ulicy Sobieskiego. Po śmierci Piłsudskiego jego idea pansłowiańskiego państwa obywatelskiego, w którym wszystkie mniejszości religijne i etniczne współistnieją na równych prawach została odstawiona do lamusa, a ster został przechwycony przez coraz bardziej faszyzujące i wzajemnie się wyniszczające grupy polityczne, wykorzystujące Żydów i inne mniejszości do obrzydliwych gier, przepychanek personalnych i akcji propagandowych. Do tych problemów dołożył się kościół, żyjący od 1917 roku w bezustannym strachu przed ekspansją komunizmu i obarczający Żydów odpowiedzialnością za komunistyczną indoktrynację, dołożył się kryzys ekonomiczny na świecie i rosnące w siłę ruchy faszystowskie w zachodniej Europie.

Mimo tych wszystkich „głównych” przyczyn, zarzewiem każdego żydowsko-katolickiego konfliktu stawała się najczęściej jakaś mała, lokalna iskra. Wystarczyło, że podczas imprezy weekendowej na Zarabiu pan X, Katolik, sprzedał tylko kilka butelek swojej oranżady, bo większość ludzi kupiło tańszą albo lepszą oranżadę od pana Y, Żyda. Konflikt gotowy. Żyd sprzedający tańszą oranżadę był przecież „nieuczciwy”, kiedy katolik sprzedający tańszy produkt byłby jedynie konkurencyjny. Jedną z najdziwniejszych międzywojennych idei był tzw. „antysemityzm ekonomiczny”, czyli twierdzenie, że konkurencja pomiędzy firmami katolickimi jest konkurencją uczciwą, natomiast konkurencja jakiejkolwiek firmy żydowskiej z katolicką jest nieuczciwością żydowską i podłością. Wydawane przez lokalną kongregację kupiecką gazetki branżowe obfitują w szczegółowe opisy codziennych konfliktów tego typu.

W jaki sposób obie kultury mogą się wzajemnie poznawać? Kto wie o sobie więcej? Polacy o Żydach czy Żydzi o Polakach?

Najlepszym sposobem na wzajemne poznawanie się ludzi są osobiste kontakty. W dzisiejszych czasach, w dobie otwartych granic, internetu i globalizacji, jedyną barierą przed wzajemnym poznawaniem się przedstawicieli różnych kultur jest ich osobista decyzja, osobista niechęć do kontaktu z „innym”. Inna kultura może się dziać na naszych oczach, scena Małopolskiego Festiwalu Folkloru może tętnić muzyką i błyskać światłami z myślenickiego Rynku, a i tak znajdą się tacy, którzy nie usłyszą i nie zobaczą. Mam nadzieję, że z każdym rokiem będzie ich coraz mniej.

 

Agnieszka Cahn, absolwentka Filologii polskiej i teatrologii na UJ, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myślenice i jego wiceprezes od stycznia 2000, pracowała jako koordynator projektów międzynarodowych i fundraiser w sektorze energetycznym, w Fundacji Efektywngo Wykorzystania Energii, Polskiej Sieci Energie-Cites i Małopolskiej Agencji Energii i Środowiska, koordynując jednocześnie wiele programów Wspólnoty - jako wolontariuszka (m.in projekty finansowane przez British Council, czy Fundację Batorego).

Otrzymała stypendium Regionalnego Centrum Środowiska w Budapeszcie (Junior Fellowship) i stypendium British Council przy Żydowskim Instytucie Badań Politycznych w Londynie. Ukończyła kierunek Stosunki Żydowsko-Chrześcijańskie na wydziale Teologii Uniwersytetu Cambridge, obecnie uczy kultury i studiów żydowskich w Cambridge, gdzie jest dyrektorką szkoły żydowskiej Beth Shalom oraz członkinią regionalnej rady do spraw nauczania religii.

Autorka artykułów i publikacji na temat myślenickiej społeczności żydowskiej, prelegentka na międzynarodowych konferencjach poświęconych tematyce historii i kultury polskich Żydów, m.in konferencji Polin organizowanej każdego roku przez Ambasadę RP w Londynie. Otrzymała nagrodę Ambasady Izraela za ochronę dziedzictwa kulturalnego polskich Żydów. Jest także laureatką fundacji Polcul za długoletnią działalność na rzecz tolerancji.

Powiązane tematy

Furmanką lub busem
Archiwalne Myślenice 1

Furmanką lub busem

Trzemeśnia. Lata 20. ubiegłego wieku. Dzięki staraniom ówczesnego proboszcza ks. Aleksandra Brożka, bagnisty plac przykościelny odwodniono i stał się on małym...

Komentarze (51)

  • 22 sie 2019

    Przepraszam ale pani Agnieszka to chyba musiała żyć w jakiejś szklanej bańce do 30 roku życia. Jestem w podobnym wieku, ale od najmłodszych lat wiedziałem o wywózce mieszkańców w tym znacznej ilości żydów (wiedziałem że ponad tysiac), O cmentarzu żydowkim na który kilkakrotnie odwiedzałem jako dziecko, o tych sklepach, nawet co gdzie było sprzedawane. Gdzie stała ich synagoga. Ale nie tylko o tym, o czarnej niedzili, czy walkach partyzanckich , zdradzie i zamordowaniu Fijałkowskiego jego ucieczkach ze szkoły w Zawadzie, o żołnierzach niemieckich zabitych w polance jak wracali już po wojnie etc. Dziedzictwo historyczne to nie tylko "oficjalny program w szkole" ale chęć poznania, historii swojej miejcowości.

    82 9 Odpowiedz
  • OKOKI 22 sie 2019

    Ona doznała szoku jak się dowiedziała że w Myślenicach przed wojną mieszkali Żydzi. .W wieku 30 lat się dowiedziała a to dobre .Nie wiem którędy ona jeździła do Krakowa że nie zauważyła cmetarza żydowskiego .Takich bzdur to dawno nie czytałem.

    72 11 Odpowiedz
  • 22 sie 2019

    Ta kobieta jest opłacana przez fundacje Batorego czyt. Sorosa - promujmy takie akcje a niedlugo bedziecie musieli oddac im te wspomniane 3/4 Myslenic bo nie bedzie was stac na prawnikow. W wojnie gineli bliscy wszystkich mieszkancow nie tylko zydzi.

    77 28 Odpowiedz
  • 22 sie 2019

    A po rozpoczęciu wojny, kiedy Niemcy zajęli Myślenice lokalna społeczność Zydowska zadeklarowała pełną współpracę z okupantem ( źródło : Monografia Myślenic)

    62 5 Odpowiedz
  • 22 sie 2019

    O innych Myśleniczanach, którzy już odeszli, też się nie pamięta. Kto mówi dzisiaj o właścicielu tartaku i elektrowni, o właścicielu budynku poczty. Może tylko ich rodziny. Żydzi nie mieli powiązań rodzinnych z katolikami, stąd nie ma kto czcić po nich pamięci. Zresztą podobnie po wielu zacnych obywatelach Myślenic, których groby niszczeją na małym cmentarzu.

    Rodziny w swej tradycji zachowują pamięć po swych przodkach, żydzi 99% dzisiejszych Myśleniczan, przodkami nie są. Równie można by mieć pretensje do żyjących po wojnie żydów, że nie kultywują pamięci po swych katolickich przyjaciołach. No tak na świecie już jest, że Hiszpanie nie tęsknią po Maurach, z którymi wespół zajmowali półwysep Pirenejski, a Serbowie nie tęsknią po Albańczykach z którymi współżyli w jednym państwie. Ukraińcy nie tęsknią po polskich sąsiadach, a Wrocławianie po sąsiadach niemieckich.
    Tacy my ludzie jesteśmy pod całą szerokością geograficzną, i tak też jest w państwie żydowskim czyli Izraelu. Tam żydzi nie tęsknią po Palestyńczykach i innych nieżydowskich mieszkańcach tego państwa.
    Nie próbujmy mieszkańców Polski wrzucać do innego worka uczuć, w którym też innych narodów nie znajdziemy.

    56 2 Odpowiedz

Zobacz więcej

Zawód bloger. Czyli życie jak serial
Wywiad 9

Zawód bloger. Czyli życie jak serial

Jadą do Australii i będą kręcić o sobie serial. Ich przygody w samochodzie przerobionym na dom, każdego dnia śledzą tysiące internautów. Alicja Kordula i Konr...